Na warszawskiej giełdzie uporczywie utrzymuje się równowaga sił. WIG20 pozostał zupełnie obojętny na rekordy hossy na Wall Street i w Europie Zachodniej, co jest zapewne wynikiem presji ze strony wykazujących objawy słabości rynków wschodzących, głównie azjatyckich. Z jednej strony dużo już powiedziano na temat zagrożeń dla giełdowej koniunktury (tydzień temu pisaliśmy obszernie o cyklu 40-miesięcznym w przemyśle, którego szczyt mamy już teoretycznie za sobą), z drugiej – obawy te nadal nie przekładają się w jednoznaczny sposób na sytuację na parkiecie lub też przekładają się w formie bardzo łagodnej jako konsolidacja notowań blisko rekordów hossy.
Trwają spekulacje na temat tego, czy kupujący na GPW zdążą się ożywić, zanim potencjał do wzrostu wyczerpie się na Wall Street (nadchodzący koniec sezonu publikacji wyników kwartalnych amerykańskich spółek w minionym roku zazwyczaj sprzyjał realizacji zysków na giełdach). Skoro kursy w Warszawie nie chcą rosnąć mimo hossy za oceanem, to co się stanie, jeśli owej hossy zabraknie? Czy wtedy podaż będzie miała jeszcze bardziej ułatwione zadanie?
[srodtytul]Wskaźnik najniżej w całej historii[/srodtytul]
Na razie jednym z najbardziej wyrazistych objawów utrzymującej się równowagi sił jest malejąca zmienność kursów. Jeden z obliczanych i monitorowanych przez nas wskaźników zmienności (średnia z bezwzględnych procentowych zmian WIG20 na zamknięciach kolejnych 10 sesji) znalazł się w środę na poziomie najniższym w całej historii warszawskiej giełdy (z wartością 0,30 proc.).
Porównywalne (nieco wyższe) wartości wskaźnika zanotowaliśmy jedynie we wrześniu 2004 r., kwietniu 1996 r. i sierpniu 1995 r. Dla porównania, w kulminacyjnym punkcie paniki na jesieni 2008 r. wskaźnik sięgnął astronomicznego poziomu ponad 3,8 proc. Obecna zmienność stanowi niewielki ułamek ówczesnych wartości.