Ludzie rynku wspominają cza­sy, gdy na giełdzie wy­gry­wa­li wszy­scy

Ludzie rynku wspominają swój pierwszy raz na parkiecie.

Aktualizacja: 19.02.2017 00:26 Publikacja: 27.07.2012 14:00

Czy analitycy, którzy dzisiaj udzielają porad debiutantom, pamiętają swoje początki w przygodzie z GPW? – Mój debiut odbywał się w czasie rozruchu giełdy, kiedy notowanych było bodajże pięć spółek i zapewne w moim pierwszym portfelu była większość ówczesnego rynku. Z pewnością były tam akcje Próchnika i Krosna. Wtedy cokolwiek się kupiło i poczekało, to był sukces, tak było i w moim przypadku – wspomina Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.

Równie szybkie zafascynowanie giełdą przeżył prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych Jarosław Dominiak. – Tuż po odebraniu dowodu osobistego otworzyłem rachunek inwestycyjny i kupiłem akcje spółki Elektrim. Był to sukces, który nie był jednak?efektem wielkich kompetencji i przemyślanej strategii, tylko?szalonej hossy, która wtedy?towarzyszyła warszawskiej?giełdzie – mówi. – Wtedy były jedynie trzy sesje. To był bardzo ciekawy czas, kiedy w pewnym okresie trzeba było?wybierać akcje „jak najsłabszych spółek". To brzmi trochę nielogicznie, ale to była jedyna gwarancja, aby cokolwiek kupić. Jeśli na dane akcje była zbyt duża przewaga popytu nad podażą, to pojawiała się tzw. oferta kupna, czyli akcje rosły, ale żaden inwestor nie mógł kupić czy też sprzedać akcji, a pociąg z zyskami odjeżdżał – dodaje Jarosław Dominiak.

We wczesnym etapie funkcjonowania warszawskiej giełdy dużo powodów do zadowolenia inwestorom dał Bank Śląski. – Pierwszymi akcjami, jakie kupiłem, były akcje Banku Śląskiego w ofercie pierwotnej – opowiada Łukasz Knap, wiceprezes zarządu NWAI DM. Podobne wspomnienia ma dyrektor finansowy Comarchu Konrad Tarański. – Praktyczne?doświadczenie z inwestycjami giełdowymi jest dość typowe dla mojego pokolenia, zaczęło się od zakupu akcji Banku?Śląskiego w 1993 r. – mówi Konrad?Tarański. – Do dzisiaj?pamiętam tasiemcowe kolejki przed krakowskim oddziałem Banku Depozytowo-Kredytowego. Inwestorzy stali?w strugach deszczu, żeby zapisać się?na zakup akcji. Mimo dużej?redukcji zapisów inwestycja?w krótkim terminie okazała się opłacalna, w dłuższym, cóż... przyszła bessa 1994 r. – dodaje. Sebastian Buczek, szef Quercus TFI, na początku 1994 r. kupił akcje Wedla i jeszcze dwóch innych spółek, których nazw już nie pamięta. – Kasowo?inwestycja okazała się porażką. Ale wyciągnąłem wnioski i poszedłem na kurs maklerski – wspomina Sebastian Buczek.

Giełda działa na wyobraźnię przede wszystkim młodym ludziom. Dlatego też większość „ludzi rynku" swoje pierwsze wspomnienia z GPW przywołuje z okresu liceum czy też studiów. – Pierwsze akcje na własny rachunek i na rachunek rodziców nabywałem w latach 1996–1997 r. Był to koniec?okresu dobrej koniunktury, w Polsce co chwila przeprowadzane były oferty publiczne i generalnie można było?na nich nieźle zarobić. Te transakcje niosły jednak dla mnie wątpliwy walor edukacyjny. Na wszystkim można było zarobić, więc zachęcało to do podejmowania ryzyka, po części przekraczającego świadomość zachłyśniętego giełdą licealisty – mówi „Parkietowi" Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers.

Nawet najlepsi analitycy, gdy rozpoczynali przygodę z giełdą,?obstawiali tylko jednego konia. – Zainwestowałem wszystko, co miałem odłożone jako student na koncie bankowym, w akcje Dudy, następnie po kilku miesiącach niecierpliwego?oczekiwania na lekkim minusie połowę spieniężyłem, a pozostałą część trzymałem?nadal do połowy 2004 r., kiedy to notowania ustanowiły?lokalny szczyt, a stopa zwrotu wyniosła 100 proc – wspomina Grzegorz Zięba, analityk?KBC Securities. – To ukształtowało mnie wtedy jako inwestora o nastawieniu fundamentalnym i długoterminowym – dodaje.

Jednak nie każdy inwestor z liceum ma dużą skłonność do ryzyka. – Zaraz po tym, jak ukończyłem 18 lat, założyłem własny rachunek maklerski i zakupiłem akcje spółki Stalprodukt za ok. 1000 zł. Była to na tamte czasy istotna kwota w stosunku do budżetu licealisty – opowiada Jakub Szkopek, analityk DI BRE Banku. Patrząc?z perspektywy czasu, zakładając, że inwestycja w akcje Stalproduktu miała miejsce w 2003–2004 r., warto było poczekać jeszcze trzy–cztery lata. – Wówczas zaowocowałoby to dziesięciokrotnym zwiększeniem wartości zainwestowanych środków. W rzeczywistości zabrakło zimnej krwi, by akcje trzymać dłużej, i gdy akcje spółki w dwa tygodnie wzrosły 10 proc., zdecydowałem się na sprzedaż. Dziś nie pamiętam, na co spożytkowałem zarobione środki. Prawdopodobnie inwestowałem je dalej w akcje kolejnych giełdowych spółek – dodaje Jakub Szkopek.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?