Czy analitycy, którzy dzisiaj udzielają porad debiutantom, pamiętają swoje początki w przygodzie z GPW? – Mój debiut odbywał się w czasie rozruchu giełdy, kiedy notowanych było bodajże pięć spółek i zapewne w moim pierwszym portfelu była większość ówczesnego rynku. Z pewnością były tam akcje Próchnika i Krosna. Wtedy cokolwiek się kupiło i poczekało, to był sukces, tak było i w moim przypadku – wspomina Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.
Równie szybkie zafascynowanie giełdą przeżył prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych Jarosław Dominiak. – Tuż po odebraniu dowodu osobistego otworzyłem rachunek inwestycyjny i kupiłem akcje spółki Elektrim. Był to sukces, który nie był jednak?efektem wielkich kompetencji i przemyślanej strategii, tylko?szalonej hossy, która wtedy?towarzyszyła warszawskiej?giełdzie – mówi. – Wtedy były jedynie trzy sesje. To był bardzo ciekawy czas, kiedy w pewnym okresie trzeba było?wybierać akcje „jak najsłabszych spółek". To brzmi trochę nielogicznie, ale to była jedyna gwarancja, aby cokolwiek kupić. Jeśli na dane akcje była zbyt duża przewaga popytu nad podażą, to pojawiała się tzw. oferta kupna, czyli akcje rosły, ale żaden inwestor nie mógł kupić czy też sprzedać akcji, a pociąg z zyskami odjeżdżał – dodaje Jarosław Dominiak.
We wczesnym etapie funkcjonowania warszawskiej giełdy dużo powodów do zadowolenia inwestorom dał Bank Śląski. – Pierwszymi akcjami, jakie kupiłem, były akcje Banku Śląskiego w ofercie pierwotnej – opowiada Łukasz Knap, wiceprezes zarządu NWAI DM. Podobne wspomnienia ma dyrektor finansowy Comarchu Konrad Tarański. – Praktyczne?doświadczenie z inwestycjami giełdowymi jest dość typowe dla mojego pokolenia, zaczęło się od zakupu akcji Banku?Śląskiego w 1993 r. – mówi Konrad?Tarański. – Do dzisiaj?pamiętam tasiemcowe kolejki przed krakowskim oddziałem Banku Depozytowo-Kredytowego. Inwestorzy stali?w strugach deszczu, żeby zapisać się?na zakup akcji. Mimo dużej?redukcji zapisów inwestycja?w krótkim terminie okazała się opłacalna, w dłuższym, cóż... przyszła bessa 1994 r. – dodaje. Sebastian Buczek, szef Quercus TFI, na początku 1994 r. kupił akcje Wedla i jeszcze dwóch innych spółek, których nazw już nie pamięta. – Kasowo?inwestycja okazała się porażką. Ale wyciągnąłem wnioski i poszedłem na kurs maklerski – wspomina Sebastian Buczek.
Giełda działa na wyobraźnię przede wszystkim młodym ludziom. Dlatego też większość „ludzi rynku" swoje pierwsze wspomnienia z GPW przywołuje z okresu liceum czy też studiów. – Pierwsze akcje na własny rachunek i na rachunek rodziców nabywałem w latach 1996–1997 r. Był to koniec?okresu dobrej koniunktury, w Polsce co chwila przeprowadzane były oferty publiczne i generalnie można było?na nich nieźle zarobić. Te transakcje niosły jednak dla mnie wątpliwy walor edukacyjny. Na wszystkim można było zarobić, więc zachęcało to do podejmowania ryzyka, po części przekraczającego świadomość zachłyśniętego giełdą licealisty – mówi „Parkietowi" Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers.
Nawet najlepsi analitycy, gdy rozpoczynali przygodę z giełdą,?obstawiali tylko jednego konia. – Zainwestowałem wszystko, co miałem odłożone jako student na koncie bankowym, w akcje Dudy, następnie po kilku miesiącach niecierpliwego?oczekiwania na lekkim minusie połowę spieniężyłem, a pozostałą część trzymałem?nadal do połowy 2004 r., kiedy to notowania ustanowiły?lokalny szczyt, a stopa zwrotu wyniosła 100 proc – wspomina Grzegorz Zięba, analityk?KBC Securities. – To ukształtowało mnie wtedy jako inwestora o nastawieniu fundamentalnym i długoterminowym – dodaje.