Już za miesiąc Amerykanie wybiorą nowego prezydenta. Urzędujący Barack Obama będzie rywalizował z republikaninem Mittem Romney'em (w pierwszej debacie przedwyborczej górą był według sondaży Romney). To dobra okazja, by się zastanowić, w jaki sposób decyzje polityczne za oceanem wpływają na światowe giełdy.
Gdyby amerykańscy wyborcy decyzję mieli podejmować na podstawie stóp zwrotu z akcji, to powinni się opowiedzieć za przedłużeniem rządów Baracka Obamy, 44. prezydenta USA. W ciągu dwóch miesięcy od objęcia przez Obamę urzędu w styczniu 2009 r., końca dobiegła potężna bessa, która odchudziła wartość S&P500 o ponad połowę. Mimo wzlotów i upadków główny amerykański indeks giełdowy jest ok. 70 proc. powyżej poziomu z początku kadencji Obamy i ponad 100 proc. powyżej dołka z marca 2009 r. Po uwzględnieniu dywidend zyski są jeszcze większe.
To oznacza, że Obama kończy swą kadencję w znacznie lepszych dla posiadaczy akcji okolicznościach niż jego poprzednik z Partii Republikańskiej George W. Bush, który fotel prezydencki opuszczał w okresie kulminacji kryzysu finansowego i największej od lat 30. XX wieku zapaści na rynkach.
Barack stymulował
W sferze gospodarczej jednym z najważniejszych posunięć Obamy był plan stymulacyjny mający przeciwdziałać pogłębiającej się recesji. W lutym 2009 r. nowy prezydent podpisał ustawę przewidującą pakiet wsparcia dla gospodarki wart 787 mld USD, na który złożyły się m.in. wydatki na ochronę zdrowia, infrastrukturę, edukację, a także ulgi i zachęty podatkowe. Później doszło do tego m.in. wsparcie dla podupadającego przemysłu motoryzacyjnego. Według części ekonomistów plan stymulacji przyczynił się do przywrócenia wzrostu gospodarczego. Według rządowej agencji CBO dostarczającej dane statystyczne Kongresowi, dzięki tym działaniom powstało 1–2,1 mln miejsc pracy.
Oczywiście określanie wzlotów lub upadków kursów akcji jako zasługi bądź winy danego prezydenta byłoby zapewne zbyt daleko posuniętym wnioskiem. Przyczyny są dwie. Pierwsza z nich to fakt, że amerykańska głowa państwa, choć ma rozbudowane możliwości wpływania na sposób zarządzania kwestiami takimi jak budżet czy podatki, nie ma takiej mocy rażenia jak inna instytucja – bank centralny. Fed pokazał w ostatnich latach, że to właśnie jego decyzje są kluczowe dla inwestorów. Szef banku Ben Bernanke stał się dla rynków postacią o wiele ważniejszą niż amerykański prezydent. Trudno zakładać, że Barack Obama zrobił dla podtrzymania koniunktury na Wall Street więcej niż kolejne rundy luzowania ilościowego (QE) w wykonaniu Fed. Ale równocześnie trzeba przyznać, że to właśnie Obama nominował Bernankego (w styczniu 2010 r.) na drugą kadencję, podtrzymując tym samym kontynuację dotychczasowej ekspansywnej polityki pieniężnej, polegającej na wspieraniu koniunktury za pomocą wzrostu podaży pieniądza.