Ostatni tydzień przyniósł pierwsze od jesieni ub.r. wyhamowanie niemal nieprzerwanej dotąd zwyżki WIG i pierwsze oznaki rosnącego apetytu krótkoterminowych traderów na realizację średnioterminowych zysków. Wszystko to sprawia, że kwestia ewentualnej głębszej korekty trendu wzrostowego stała się tematem numer jeden na warszawskim parkiecie.
Na kwestię korekty spojrzeć można na kilka różnych sposobów. Dla niektórych inwestorów korekta jest okazją do wejścia na rynek, czyli kupowania akcji. Innymi słowy, korekta jawić się może jako coś upragnionego, zwłaszcza dla tych „spóźnialskich", którzy nie załapali się na dotychczasową zwyżkę. Zupełnie inaczej postrzegają potencjalną korektę ci uczestnicy rynku, którzy już od dłuższego czasu są „załadowani" w akcje. Dla nich jest to potencjalne zagrożenie, a nie szansa.
W tej sytuacji kwestia pojawienia się korekty jest niczym innym, jak grą między dwiema wspomnianymi stronami (najbardziej bezpośredni charakter konfrontacja ta ma na rynku kontraktów terminowych, gdzie zawsze jest nie tylko wygrany, ale i przegrany). Każda z tych stron próbuje oczywiście przewidzieć po pierwsze moment wystąpienia głębszej korekty, po drugie jej zasięg i wreszcie czas trwania. Dostrzegając sprzeczność interesów obu stron rozgrywki, nie będziemy w tym miejscu zajmować się wróżeniem wydarzeń, nad którymi głowią się owi gracze. Skoro jedni i drudzy są zdeterminowani w swoich działaniach, to można zakładać, że ostateczny wynik rozgrywki (czyli timing, zasięg i czas trwania korekty) będzie w dużym stopniu kwestią losową. Dokładnie tak, jak zakładają to zwolennicy tzw. teorii efektywnego rynku.
Konkluzja ta nie oznacza bynajmniej, że wobec ewentualnej korekty należy rozłożyć bezradnie ręce. W dalszej części tekstu koncentrujemy się na kilku kwestiach, które zwykle są pomijane przy rozważaniach rynkowych.
WIG nie oddaje całej prawdy
Pierwszą istotną kwestią wydaje się fakt, że większość komentarzy rynkowych koncentruje się na tym, co dzieje się na wykresie indeksu WIG, ewentualnie WIG20. Niby jest to dość oczywiste, bo są to główne wskaźniki warszawskiego parkietu, ale jak już nieraz wskazywałem, w praktyce obrazują one sytuację jedynie w jednym wybranym segmencie całego rynku akcji. Tym segmentem jest w praktyce garstka największych spółek. Silna koncentracja widoczna w portfelach WIG i WIG20 sprawia, że wykresy tych indeksów są znacznie mocniej „poszarpane", niż wskaźniki, w których żadna ze spółek nie ma dużej wagi. Intuicyjnie prawidłowość ta wydaje się zrozumiała z matematycznego punktu widzenia. Im więcej jest elementów w portfelu i im mniejszą wagę ma każdy z nich, tym mniejsze jest znaczenie wahań poszczególnych kursów. Ostateczny wynik jest w efekcie bardziej wygładzony, bo przeciwstawne wahania się niwelują.