Głębsza korekta na giełdzie? A może raczej szansa

Oczekiwania na głębszą korektę to nieodłączny motyw każdej hossy. Jeśli jednak spojrzymy na historyczny wykres sWIG80, to okaże się, że wstrzymywanie się z zakupami do czasu upragnionej poważnej korekty oznaczało zwykle utratę większości potencjalnych zysków

Aktualizacja: 16.02.2017 02:47 Publikacja: 12.01.2013 14:39

Czy powstająca od roku formacja jest powtórką w dużej skali podobnej miniformacji z połowy ubiegłego

Czy powstająca od roku formacja jest powtórką w dużej skali podobnej miniformacji z połowy ubiegłego roku? Jeśli tak, to ewentualne przełamanie jej górnej granicy, czyli szczytu z wiosny ub.r., powinno wyzwolić potencjał tkwiący w akcjach małych spółek.

Foto: GG Parkiet

Ostatni tydzień przyniósł pierwsze od jesieni ub.r. wyhamowanie niemal nieprzerwanej dotąd zwyżki WIG i pierwsze oznaki rosnącego apetytu krótkoterminowych traderów na realizację średnioterminowych zysków. Wszystko to sprawia, że kwestia ewentualnej głębszej korekty trendu wzrostowego stała się tematem numer jeden na warszawskim parkiecie.

Na kwestię korekty spojrzeć można na kilka różnych sposobów. Dla niektórych inwestorów korekta jest okazją do wejścia na rynek, czyli kupowania akcji. Innymi słowy, korekta jawić się może jako coś upragnionego, zwłaszcza dla tych „spóźnialskich", którzy nie załapali się na dotychczasową zwyżkę. Zupełnie inaczej postrzegają potencjalną korektę ci uczestnicy rynku, którzy już od dłuższego czasu są „załadowani" w akcje. Dla nich jest to potencjalne zagrożenie, a nie szansa.

W tej sytuacji kwestia pojawienia się korekty jest niczym innym, jak grą między dwiema wspomnianymi stronami (najbardziej bezpośredni charakter konfrontacja ta ma na rynku kontraktów terminowych, gdzie zawsze jest nie tylko wygrany, ale i przegrany). Każda z tych stron próbuje oczywiście przewidzieć po pierwsze moment wystąpienia głębszej korekty, po drugie jej zasięg i wreszcie czas trwania. Dostrzegając sprzeczność interesów obu stron rozgrywki, nie będziemy w tym miejscu zajmować się wróżeniem wydarzeń, nad którymi głowią się owi gracze. Skoro jedni i drudzy są zdeterminowani w swoich działaniach, to można zakładać, że ostateczny wynik rozgrywki (czyli timing, zasięg i czas trwania korekty) będzie w dużym stopniu kwestią losową. Dokładnie tak, jak zakładają to zwolennicy tzw. teorii efektywnego rynku.

Konkluzja ta nie oznacza bynajmniej, że wobec ewentualnej korekty należy rozłożyć bezradnie ręce. W dalszej części tekstu koncentrujemy się na kilku kwestiach, które zwykle są pomijane przy rozważaniach rynkowych.

WIG nie oddaje całej prawdy

Pierwszą istotną kwestią wydaje się fakt, że większość komentarzy rynkowych koncentruje się na tym, co dzieje się na wykresie indeksu WIG, ewentualnie WIG20. Niby jest to dość oczywiste, bo są to główne wskaźniki warszawskiego parkietu, ale jak już nieraz wskazywałem, w praktyce obrazują one sytuację jedynie w jednym wybranym segmencie całego rynku akcji. Tym segmentem jest w praktyce garstka największych spółek. Silna koncentracja widoczna w portfelach WIG i WIG20 sprawia, że wykresy tych indeksów są znacznie mocniej „poszarpane", niż wskaźniki, w których żadna ze spółek nie ma dużej wagi. Intuicyjnie prawidłowość ta wydaje się zrozumiała z matematycznego punktu widzenia. Im więcej jest elementów w portfelu i im mniejszą wagę ma każdy z nich, tym mniejsze jest znaczenie wahań poszczególnych kursów. Ostateczny wynik jest w efekcie bardziej wygładzony, bo przeciwstawne wahania się niwelują.

Ta matematyczna reguła już nieraz dała o sobie znać w praktyce. Cofnijmy się pamięcią do czasów dynamicznej hossy z 2009 roku. Zbadajmy jej pierwszą, najbardziej dynamiczną fazę, którą umownie można datować na okres od lutego do końca sierpnia 2009 r. Okazuje się, że o ile praktycznie wszystkie indeksy GPW zgodnie były w tym czasie w silnych trendach wzrostowych, to wyraźnie się różniły, jeśli chodzi o regularność tych trendów. Zacznijmy od WIG. We wspomnianym okresie indeks ten „zaliczył" 11 korekt o zasięgu co najmniej 2 proc. Spośród nich sześć ruchów przyniosło spadek o co najmniej 3 proc. Najgłębszy z nich doprowadził do obsunięcia o 8,5 proc. Teraz weźmy dla porównania dane dotyczące gromadzącego cztery razy więcej spółek i cechującego się niską koncentracją sWIG80. W tym samym czasie liczba korekt w przypadku tego indeksu wyniosła odpowiednio: 5 (korekty o co najmniej 2 proc.) i 2 (3 proc.). Najgłębsze obsunięcie sięgnęło nieco ponad 4 proc. Jak widać, każda z tych liczb była co najmniej o połowę (a w niektórych przypadkach nawet o więcej niż o połowę) mniejsza niż w przypadku bardziej rozchwianego WIG.

Jaki wniosek można wysnuć z tych danych? Otóż kwestia korekty w dużym stopniu jest zależna od tego, przez pryzmat jakiego indeksu spoglądamy na rynek. Jeśli ekscytować się będziemy indeksem WIG, tym bardziej prawdopodobne jest, że będziemy napotykać co rusz na korekty. Tymczasem na wykresach szerokich, słabo skoncentrowanych indeksów głębsze korekty są raczej prawdziwą rzadkością, a nie normą. W przeszłości to właśnie ta druga grupa indeksów lepiej pokazywała długofalowe trendy. Dotyczy to zresztą nie tylko wspomnianej hossy z 2009 r. Podobnie było również w okresie wielkiego rynku byka z lat 2003–2007. Bardziej regularne były tu zresztą także trendy spadkowe, np. w 2008 r. czy w 2011 r.

Szansa na przełom

Do indeksu sWIG80 odwołuję się w tym miejscu nieprzypadkowo. Po pierwsze, jest to najstarszy dostępny indeks pokazujący kierunek koniunktury na szerokim rynku (alternatywą jest gromadzący prawie 200 spółek WIG-Plus i mocno skorelowany z nim, obliczany przez nas Nieważony Indeks Giełdowy „Parkietu", ale oba te wskaźniki mają dość krótką historię).

Po drugie, w odróżnieniu od WIG, sWIG80 stoi nie tyle w obliczu zagrożeń, co przede wszystkim wielkiej szansy. Świadczy o tym sytuacja techniczna. Od roku na wykresie sWIG80 powstaje potężna formacja przypominająca coś w rodzaju zwyżkującego trójkąta prostokątnego. Bez względu na nazwę kształt tej formacji obrazuje coraz lepszą kondycję byków, ze względu na położone coraz wyżej lokalne dołki. Ze względu na czas trwania i obszerność formacji można zakładać, że przebicie jej górnej granicy, czyli podwójnego szczytu z wiosny ub.r. wyzwoliłoby spory potencjał zwyżkowy, który powinien wystarczyć co najmniej do pokonania szczytu z 2011 r. Dawałoby to ponad 20 proc. zwyżki.

W tym miejscu dochodzimy do pewnego paradoksu, który wydaje się dobrym podsumowaniem wcześniejszych wywodów. Otóż skoro sWIG80 stoi przed wielką szansą, to koncentrowanie się na kwestii korekty byłoby tu nie na miejscu. Jeśli uda się przebić poziom oporu, to będzie to równoznaczne z technicznym sygnałem kupna. Rozważania na temat możliwej korekty zejdą automatycznie na drugi plan. Wydaje się, że oczekiwania na taki scenariusz wcale nie są bezpodstawne z punktu widzenia makroekonomicznego. Przy założeniu, że rynek zaczyna w ostatnich miesiącach dyskontować cykliczne ożywienie gospodarcze (które wspierane będzie przez ostatnie obniżki stóp procentowych), owo ożywienie powinno z czasem bardzo pomóc kursom małych spółek, które są bardzo wrażliwe na wahania koniunktury.

Czekanie z zakupami na korektę to duże ryzyko

Wróćmy jednak jeszcze do tematu przewodniego niniejszego artykułu, czyli kwestii ewentualnej głębszej korekty. Jeśli odwołamy się znowu do indeksu sWIG80, to na podstawie danych historycznych można dojść do dwóch wniosków sprzecznych z zaleceniem, według którego z kupowaniem akcji należy czekać do momentu pojawienia się większego ruchu spadkowego. Historia sWIG80 zdaje się raczej sprzyjać maksymie „trend jest twoim przyjacielem" („trend is your friend"). Po pierwsze, ktoś kto uparcie czekał na upragnioną większą korektę, w efekcie nieraz bezradnie musiał patrzeć, jak rynek dzień po dniu mu „ucieka". Dotyczy to nie tylko wspomnianej hossy w 2009 r., ale też choćby w 2003 r. W tym pierwszym przypadku sWIG80 urósł o ponad 90 proc., zanim pojawiła się korekta większa niż 5 proc. W drugim przypadku zanim doszło do takiej korekty, indeks zdążył wystrzelić w górę o prawie 100 proc. O takie stawki toczyła się rozgrywka.

Drugi wniosek również skłania do poważnych przemyśleń. Otóż kiedy już pojawiała się wreszcie upragniona przez wielu głębsza korekta spadkowa, to niekiedy okazywało się potem, że wcale nie był to powód do świętowania. Powróćmy jeszcze do hossy z 2009 r. Pierwsza 5-proc. korekta, która przyjęła postać silnego tąpnięcia na przełomie sierpnia i września, była nie tyle okazją do kupowania akcji, ile raczej sygnałem trwalszego schłodzenia koniunktury. Od tego momentu przez kolejne półtora roku sWIG80 z wielkim mozołem wypracował marne 20 proc. zysku wobec ponad 90 proc. w okresie poprzedzającym wspomnianą korektę.

Zdarzały się też co prawda przypadki, kiedy korekta spadkowa spełniła pokładane w niej nadzieje (czyli była okazją do kupowania akcji przed kolejną falą zwyżkową), tyle że niekiedy owa korekta była tak gwałtowna, że osobiście wątpię, by zachęciła wielu inwestorów do kupowania walorów. Koronnym przykładem jest minikrach z maja/czerwca 2006 r., kiedy to po spektakularnym rajdzie sWIG80 w ciągu czterech tygodni runął o 25 proc. Kto miał w praktyce na tyle żelazne nerwy, by najpierw wytrwale czekać na zdającą się odsuwać w nieskończoność korektę, a potem kupować lecące na łeb na szyję akcje, nie wiedząc, jak głęboki może być spadek i czy to przypadkiem nie jest początek bessy?

Wszystkie te problemy sprawiają, że oczekiwanie z zakupami na mityczną głębszą korektę wydaje się ryzykowną strategią. Zwłaszcza jeśli za wyznacznik koniunktury przyjmiemy szerokie indeksy typu sWIG80.

[email protected]

Analizy rynkowe
Giełdowe rekiny są coraz grubsze. Założyciel Dino odskoczył całej reszcie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Analizy rynkowe
Polski rynek wciąż zyskuje bez euforii wśród inwestorów
Analizy rynkowe
Lokomotywy z indeksu mWIG40 dały zarobić
Analizy rynkowe
Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Analizy rynkowe
Czy Trump chce wyrzucić Powella, czy tylko gra na osłabienie dolara?
Analizy rynkowe
Czy należy robić odwrotnie niż radzi Jim Cramer?