Chiny na glinianych nogach

Gospodarka › Ostatnio z Państwa Środka napłynęło wiele danych budzących niepokój co do trwałości tempa wzrostu. Słabnie jego pozycja w handlu zagranicznym. Czy Chiny sprostają nowym wyzwaniom?

Aktualizacja: 11.02.2017 01:02 Publikacja: 14.07.2013 19:31

Grzegorz Zatryb, główny strateg Skarbiec Holding

Grzegorz Zatryb, główny strateg Skarbiec Holding

Foto: Archiwum

Chiny stały się symbolem zmiany układu sił w gospodarce światowej. W powszechnym mniemaniu większość produkcji przemysłowej, zwłaszcza z zakresu dóbr konsumpcyjnych, powstaje właśnie w tym kraju. Udział Państwa Środka w globalnym handlu zagranicznym stał się na tyle znaczący, że straszenie chińską dominacją ekonomiczną weszło do standardowego repertuaru proroków końca zachodniej cywilizacji. Chiński model gospodarczy to także koronny argument wszelkiej maści etatystów i przeciwników wolnej konkurencji. W końcu koniunktura gospodarcza w tym kraju stała się jednym z wyznaczników sytuacji na wielu rynkach towarowych, zwłaszcza metali przemysłowych.

Wzrost znaczenia Chin to efekt przemyślanej polityki Komunistycznej Partii Chin, która w 1978 r. porzuciła rewolucję kulturalną i autarkię na rzecz większej otwartości. W połowie lat 70. ubiegłego stulecia Pekin przypominał dzisiejszy Phenian, a jak podają autorzy znakomitej książki „Red Capitalism: The Fragile Financial Foundation od China's Extraordinary Rise", Carl E. Walter i Fraser J.T. Howie, gdy w 1976 r. delegacja chińska wyruszała na posiedzenie ONZ do Nowego Jorku, z trudem udało się w całym kraju zebrać 36 tys. USD na pokrycie kosztów tej eskapady.

Polityka otwarcia zasadzała się na porzuceniu części socjalistycznych pryncypiów na rzecz bardziej pragmatycznego podejścia do kwestii ekonomicznych. Reformy – znacznie bardziej skuteczna wersja gorbaczowskiej pieriestrojki – doprowadziły do częściowego otwarcia kraju na napływ zagranicznego kapitału z jednej strony, z drugiej zaś na stworzeniu instytucjonalnej bazy umożliwiającej częściowe funkcjonowanie mechanizmów rynkowych. Partia nie byłaby sobą, gdyby zezwoliła na niekontrolowany rozwój rynku, dlatego inwestycje zagraniczne mogły odbywać się w wyznaczonych miejscach i w formie Joint Venture z chińskimi przedsiębiorstwami państwowymi. Z czasem wolnych stref ekonomicznych było coraz więcej, zaś kapitał z zagranicy mógł działać bardziej niezależnie.

Pod kontrolą państwa

W żadnym momencie KPCh nie zrezygnowała jednak z centralnego planowania, choć zmienić się musiała nieco sama formuła. Dlatego chińskie państwo zachowało kontrolne udziały we wszystkich firmach, które trafiły na światowe giełdy. Zachowało także kontrolę nad przepływem pieniądza w gospodarce. Oznacza to w praktyce podporządkowanie systemu bankowego i rynku papierów wartościowych celom gospodarczym wyznaczanym przez państwo. Charakterystyczne dla systemów etatystycznych utożsamianie interesów narodowych z własnością państwową musi owocować ograniczonym zaufaniem do własności prywatnej. Bardzo dobrze znają Polacy to zjawisko z autopsji. Wciąż pokutuje wszak pojęcie „prywaciarza" jako czegoś gorszego i nie do końca uczciwego.                           W Chinach nieufność do prywatnej własności jest zinstytucjonalizowana. Obszarem, na którym widać to szczególnie dobrze, jest sfera finansowania działalności gospodarczej.

Duże chińskie banki, wyodrębnione z banku centralnego w 1994 r. w ramach pierwszej fazy reform wprowadzających „rynek wewnątrz systemu", kredytują wyłącznie przedsiębiorstwa państwowe. Partia toleruje prywatną inicjatywę, jednak nie aż do tego stopnia, aby zezwolić na odpływ kapitału z sektora publicznego do sektora prywatnego.

Pojawiły się problemy płynnościowe

To prawda, że stopa oszczędności chińskiego społeczeństwa jest niezwykle wysoka. Bardzo wysokie są jednak  także potrzeby przedsiębiorstw w zakresie finansowania. Od kilku zaś lat można obserwować spadek skłonności Chińczyków do oszczędzania. Jest to efektem wielu czynników, z których najważniejsze to zmiany demograficzne oraz powstawanie społeczeństwa konsumpcyjnego. Na marginesie warto dodać, że tak wysoka skłonność do oszczędzania?o konieczność. Państwo chińskie nie zapewnia swoim obywatelom ani opieki medycznej, ani emerytur (z wyjątkiem osób zatrudnionych w sektorze publicznym), a polityka jednego dziecka zmniejszyła wydatnie szanse na międzypokoleniowy transfer dochodów w przyszłości.

Przyzwolenie na funkcjonowanie prywatnych firm przy jednoczesnym wypchnięciu ich poza nawias oficjalnego systemu finansowego musiało doprowadzić do powstania drugiego, nieoficjalnego systemu finansowego. Są to wszelkiego autoramentu parabanki i fundusze inwestycyjne, które zapewniają dopływ kapitału do traktowanej po macoszemu części gospodarki. Niestety, ich działalność nie jest obojętna dla oficjalnej bankowości. Kredytując przedsięwzięcia o podwyższonym ryzyku mogą pozwolić sobie na zapewnienie oszczędzającym wyższej stopy zwrotu z ich lokat niż banki państwowe. Z punktu widzenia Partii jest to zjawisko niezwykle niepokojące, parabanki przyczyniają się bowiem do transferu oszczędności do sektora prywatnego, powodując potencjalne napięcia w bilansie oficjalnego systemu bankowego.

Pod koniec czerwca tego roku mogliśmy obserwować negatywne skutki dwoistości chińskiego systemu bankowego. Mniejsze banki, które współpracują z parabankami, popadły w problemy płynnościowe. Finansują się one bowiem przede wszystkim na rynku międzybankowym, tam zaś przejściowo wyczerpały się środki. Jak wskazała analityk Societe Generale, Wei Yao, jest to raczej celowa akcja władz chińskich, które postanowiły dać pokaz konsekwencji angażowania się w finansowanie przedsięwzięć „drugiego obiegu". Co prawda bank centralny wprowadził nieco dodatkowej płynności do systemu, jednak nie doprowadziło to do powrotu stóp procentowych do normalnego poziomu. Z reguły stawki na rynku międzybankowym zawierały się w przedziale 3–4 proc. w ostatnich miesiącach. W najgorętszym momencie kryzysu płynności sięgnęły nawet 20 proc. Jest to bardzo wyraźny sygnał ze strony władz monetarnych. Małe banki pozyskują kilkanaście procent finansowania właśnie z rynku międzybankowego i tak duży wzrost kosztów ma skłonić je do ponownego przemyślenia struktury swoich aktywów. Wydaje się, że taki „kontrolowany" brak płynności to próba znalezienia przez władze sposobu na kontrolowanie pozostającego poza zasięgiem klasycznych instrumentów „drugiego obiegu" bankowego.

Częściowe wykluczenie mechanizmów rynkowych z rynku kredytowego prowadzi na poziomie makroekonomicznym do nieoptymalnej alokacji kredytu w gospodarce. Władze Chin zdają sobie z tego zapewne sprawę i na swój sposób starają się wyeliminować nieefektywności, jakie ich zdaniem występują na rynku kredytowym. Mają się one czego obawiać, gdyż przykład Korei z 1997 r. czy też Japonii pokazuje, do czego może doprowadzić finansowanie chybionych przedsięwzięć inwestycyjnych. Pozostaje natomiast kwestia trafności diagnozy. Konstrukcja systemu finansowego nastawiona jest na dostarczenie kapitału gałęziom preferowanym przez planistę gospodarczego, czyli „czempionom narodowym", firmom państwowym, których mniejszościowe pakiety udziałów notowane są na giełdach w Chinach i poza ich granicami.

Pytanie o trafność bieżącej diagnozy dokonanej przez KPCh jest o tyle zasadne, że problem złych długów nie jest dla gospodarki Państwa Środka czymś nowym. Już kilka lat po reformach z 1994 r. zaczęła narastać masa niespłaconych kredytów, doprowadzając do sytuacji, w której największe chińskie instytucje finansowe stały się w rozumieniu międzynarodowych norm bankrutami. W 2000 r. i następnie w 2003 r.  władze chińskie przeprowadziły dwufazową operację przenoszenia należności poniżej standardu do czterech „banków złych długów". Wartość tej operacji sięgnęła w sumie 400 mld USD, co stanowiło wówczas jakieś 25–30 proc. chińskiego PKB. Były to oczywiście złe długi firm państwowych oraz administracji terenowej. W zamian chińskie banki takie jak China Construction Bank, Industrial and Commercial Bank of China czy Agricultural Bank of China otrzymały obligacje wyemitowane przez „banki złych długów". Obligacje te znalazły się w bilansie zgodnie z wartością nominalną straconych kredytów, czyli tak jakby „banki złych długów" miały odzyskać je w całości. Jest to oczywiście fikcja, gdyż próba odzyskania tych kredytów skończyłaby się serią bankructw w sektorze realnym. Z dużą pewnością można założyć, iż faktyczna wartość tych obligacji jest bardzo zbliżona do zera. Rzecz jasna, o żadnych odpisach z tytułu spadku wartości aktywów nie ma nawet mowy.

Odizolowany system

Prawdą jest, że chińskie banki przebrnęły kryzys z 2008 r. bez strat. Nie dowodzi to jednak ich siły, a jedynie potwierdza, że jest to system odizolowany od reszty gospodarki światowej. Władze chińskie wyciągnęły lekcję z wydarzeń lat 2008–2009. Wszystko wskazuje na to, że i w tym przypadku diagnoza postawiona przez Partię jest mylna. Dla Chin ostatni kryzys był kolejnym dowodem na błędną konstrukcję zachodniego systemu gospodarczego i potwierdzeniem słuszności tendencji, które pojawiły się w 2003 r. wraz z odejściem Zhu Rongii, ojca reform gospodarczych. Można zaryzykować twierdzenie, iż od połowy pierwszej dekady obecnego stulecia proces reformowania chińskiej gospodarki został spowolniony albo wręcz zastopowany. Udział i aktywność sektora prywatnego osiągnęły górny poziom tolerancji KPCh. Rok 2008 nie dotknął dużych chińskich banków, które pozbawione są ekspozycji na zagranicę oraz na sektor prywatny w kraju, gdzie pojawiły się konsekwencje globalnego kryzysu. Potwierdziło to zdaniem Partii słuszność polityki izolacjonizmu  i ograniczonej oraz kontrolowanej liberalizacji gospodarki wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża kraju.

Słabsze dane

Polityka ręcznego sterowania przepływami pieniądza w gospodarce jest jednym z filarów chińskiego systemu ekonomicznego, podobnie jak preferowanie sektora publicznego. Podporządkowanie systemu bankowego planowi gospodarczemu sprawia, że nie ma miejsca na realną ocenę wymogów kapitałowych ani wycenę aktywów według wartości godziwej. Cierpkie owoce takiego stanu rzeczy już raz musiały być skonsumowane w postaci operacji ratunkowej z lat 2000–2003. Jeszcze w 2010 r. potrzeby kapitałowe czterech największych chińskich banków szacowano na 70 mld USD, czyli prawie dwukrotność tego, co pozyskały na światowych rynkach kapitałowych w latach 2005–2006. Być może tym razem zagraniczni inwestorzy wezmą pod uwagę, że w tamtym okresie prawie identyczna kwota, co pozyskana w drodze IPO, została wypłacona państwowemu właścicielowi    w formie dywidend i mocno zastanowią się nad naturą tego transferu. Zwłaszcza że chińskie giełdy w ostatnim czasie nie imponują wzrostami.

Prawdopodobnie chińskie władze dysponują i czasem, i środkami, aby podjąć działania naprawcze. Niestety, ich konsekwencją będzie spowalniające wzrost gospodarczy ograniczenie kredytu w gospodarce. Ostatnio z Chin napłynęło wiele danych budzących niepokój co do trwałości wysokiego tempa wzrostu gospodarczego. Zauważalna jest słabsza pozycja w handlu zagranicznym.

Do tego dochodzą wysoka energochłonność chińskiej gospodarki (importer ropy naftowej nr 1 na świecie), zatrucie środowiska naturalnego i rosnące napięcia społeczne. Informacje o powrocie kolejnych fabryk do macierzystych krajów dopełniają obrazu problemów, jakie zbliżają się do Chin. Mam poważne wątpliwości, czy wypróbowany model „cudu gospodarczego" będzie wystarczający, aby sprostać nadchodzącym wyzwaniom. Sytuacja w systemie finansowym będzie poważnym testem dla Partii.

Analizy rynkowe
Podwójny szczyt czy nowy rekord hossy. Co czeka WIG20 i spółkę?
Analizy rynkowe
Giełdowe rekiny są coraz grubsze. Założyciel Dino odskoczył całej reszcie
Analizy rynkowe
Polski rynek wciąż zyskuje bez euforii wśród inwestorów
Analizy rynkowe
Lokomotywy z indeksu mWIG40 dały zarobić
Materiał Promocyjny
Banki muszą wyjść poza strefę komfortu
Analizy rynkowe
Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Analizy rynkowe
Czy Trump chce wyrzucić Powella, czy tylko gra na osłabienie dolara?