To miało być jedno z bardziej przewidywalnych posiedzeń Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC). Decyzyjny organ Fedu miał nieznacznie ograniczyć skup aktywów za wykreowane pieniądze, co sygnalizował od wiosny. I miało to pozostać bez większego wpływu na nastroje inwestorów, którzy przez kilka miesięcy mieli się jakoby oswoić z myślą, że program ten, znany jako ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE), musi się prędzej czy później skończyć. Po raz kolejny okazało się jednak, że zdolności prognostyczne ekonomistów – którzy rzadko bywają aż tak jednomyślni jak przed zakończonym w środę posiedzeniem FOMC – są mocno ograniczone. Fed parametrów skupu aktywów za wykreowane pieniądze nie zmienił, na co inwestorzy w pierwszej chwili zareagowali entuzjastycznie. W tej sytuacji kolejne prognozy ekonomiści formułują nader ostrożnie. Dzień po komunikacie FOMC Agencja Reutera przepytała ekspertów z 17 instytucji, pełniących funkcję dilerów amerykańskich obligacji skarbowych, kiedy teraz należy spodziewać się „początku końca" QE. Dziewięciu wskazało, że w grudniu, ale wielu z nich zastrzegło, że daleko im do pewności. Z pozostałych ośmiu jeden spodziewa się ograniczenia QE na najbliższym, październikowym posiedzeniu FOMC, jeden w I kwartale 2014 r. i jeden w II kwartale 2014 r. Pozostali nie mieli jeszcze wyrobionego zdania.
Nieczytelne kryteria
Jest mało prawdopodobne, aby w kolejnych miesiącach opinie na temat przyszłości programu QE stały się dużo bardziej zunifikowane. W środowym komunikacie FOMC wyraźnie bowiem podkreślił, że w swoich decyzjach zamierza kierować się przede wszystkim danymi dotyczącymi koniunktury w USA, a nie np. obawami o ewentualne skutki uboczne kontynuowania QE. Ale te dane wcale nie są oczywiste. Nawet dla Fedu. Kierując się przekonaniem, że gospodarka weszła już na ścieżkę trwałego wzrostu, amerykański bank centralny już dwukrotnie przerywał program QE tylko po to, aby po kilku miesiącach ponownie go wznowić, i to na większą skalę.
To, że dane nie są jednoznaczne, dobrze obrazuje sierpniowy spadek stopy bezrobocia w USA do najniższego od grudnia 2008 r. poziomu 7,3 proc. Tyle że jednocześnie najniżej od sierpnia 1978 r. – na poziomie 63,2 proc. – znalazł się odsetek Amerykanów aktywnych zawodowo (tzn. pracujących lub poszukujących zatrudnienia), co może świadczyć o ich zniechęceniu słabą koniunkturą na rynku pracy. Podkreślał to na kończącej posiedzenie FOMC konferencji prasowej przewodniczący Fedu Ben Bernanke. Martwią się też ewidentnie inni członkowie kierowniczego gremium Fedu. Z ich prognoz wynika, że do pierwszej podwyżki stóp procentowych w USA dojdzie najwcześniej w drugiej połowie 2015 r., choć najprawdopodobniej sporo wcześniej zostaną spełnione warunki, które Fed wymienił jako potencjalny bodziec do takiego ruchu – także w środę. Chodzi o spadek stopy bezrobocia poniżej 6,5 proc. i wzrost oczekiwanej inflacji powyżej 2,5 proc.
Jak zauważyła Julia Coronado, główna ekonomistka ds. USA w BNP Paribas, ostatnim posiedzeniem Fed dał do zrozumienia, że interesuje go przede wszystkim wypełnianie jego podwójnego mandatu, który zobowiązuje go do dbania o stabilność cenową i wysoki poziom zatrudnienia. Okazuje się jednak, że zawiłości związane z interpretacją danych makroekonomicznych utrudniają ocenę, czy ten mandat jest wypełniany.
Tym bardziej że Fed nie kieruje się tyle bieżącymi odczytami tych danych, ile swoimi oczekiwaniami. A na te ostatnie wpływać może np. to, że w najbliższych tygodniach kongresmeni będą negocjowali warunki, na jakich mogą zgodzić się na podwyżkę limitu zadłużenia USA (dotychczasowy limit został osiągnięty w maju, a od tego czasu Waszyngton zachowuje wypłacalność dzięki księgowym sztuczkom, których moc jest ograniczona). Niewykluczone, że Waszyngton zostanie zmuszony do ograniczenia wydatków publicznych, a Fed może chcieć zamortyzować wpływ tych oszczędności na gospodarkę.