Mizuho Financial Group, jedna z największych instytucji finansowych w Kraju Kwitnącej Wiśni, została napiętnowana przez Agencję Usług Finansowych, japońskiego regulatora rynków, za dawanie pożyczek „grupom antyspołecznym". Regulator zidentyfikował 230 transakcji, jakie bank prowadził z yakuzą, czyli japońską mafią. Opiewały one łącznie na blisko 200 mln jenów (około 2 mln dolarów), w dużej części udzielonych w ramach pożyczek samochodowych. Sprawa może wydawać się trywialna, ale przyczyniła się do tego, że od końca września akcje Mizuho straciły ponad 8 proc. na giełdzie w Tokio. 30 dyrektorów w banku zostało ukaranych przez kierownictwo, a opinia publiczna przypomniała sobie o problemie, jaki stanowią związki yakuzy ze światem finansów.
Zakazane imperium
Yakuza jest powszechnie uznawana za jedną z najgroźniejszych i najbardziej wpływowych mafii świata. Narodowa Agencja Policyjna szacuje, że w jej szeregach było w 2012 r. 62 tys. ludzi, z czego 35 tys. przypadało na największy klan Yamaguchi-gumi. Szacunki dotyczące majątku kontrolowanego przez japońską zorganizowaną przestępczość nie są ujawniane, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że yakuza jest ważnym graczem na miejscowych rynkach. Komisja Nadzoru nad Papierami Wartościowymi i Giełdami, czyli japoński regulator rynków, szacuje, że około 50 spółek z miejscowych giełd ma powiązania z grupami przestępczymi.
Tradycyjnymi obszarami działalności yakuzy są: hazard, prostytucja, pornografia, nielegalny handel bronią (dostęp do broni palnej jest w Japonii bardzo ograniczony przez prawo, entuzjaści pistoletów i karabinów często więc kupują swoje obiekty pożądania od gangsterów), handel narkotykami, wymuszenia i lichwiarskie pożyczki. Na początku lat 80. XX w. boom gospodarczy skłonił yakuzę do silniejszego rozszerzenia działalności na świat finansów, budownictwo i międzynarodowy rynek nieruchomości. Obecnie te sektory są najważniejszymi obszarami zainteresowania japońskich klanów mafijnych.
– Kiedyś trafiłem do więzienia, bo próbowałem zastrzelić kolesia. Teraz byłoby to szaleństwem. Nie ma potrzeby już więcej podejmować takiego ryzyka. Mam teraz ze sobą całą ekipę: ludzi, którzy byli bankierami i księgowymi, ekspertów od rynku nieruchomości, wielu ludzi z branży finansowej. Nie mogę nimi pomiatać tylko dlatego, że jestem yakuzą. Oni są jak moi doradcy. Jest tyle rzeczy, które można zrobić z ich wiedzą – przyznawał jeden z gangsterów w reportażu japońskiej telewizji NHK.
Japońscy gangsterzy wyspecjalizowali się m.in. w wykorzystywaniu walnych zgromadzeń akcjonariuszy do wymuszania pieniędzy od spółek. Sokaiya (tak nazywa się ten rodzaj przestępcy) nabywa małą ilość akcji, by dostać się na walne. Przygotowując się do ataku, sokaiya zdobywa kompromitujące informacje o spółce oraz jej menedżerach: wszystko, co wskazuje na oszustwa podatkowe, malwersacje, łamanie przepisów BHP w fabrykach, łamanie przepisów ekologicznych, korupcję, informacje o kochankach członków kierownictwa firmy. Następnie gangster szantażuje spółkę, że ujawni to, czego się dowiedział na walnym, jeśli nie dostanie zapłaty za milczenie. W większości przypadków spółki płacą szantażystom, ale jeśli obie strony się nie dogadają, sokaiya wprowadza groźbę w życie. Przybywa na walne i stara się robić maksymalne zamieszanie: głośno rozgłasza odkryte przez siebie rewelacje, przekrzykuje innych akcjonariuszy, nie daje im dojść do głosu, grozi im, wdaje się w bójki... W kulturze, w której ludzie bardziej boją się utraty twarzy niż fizycznych gróźb, takie incydenty mogą mocno uderzyć w kurs akcji spółki.