Powoli wszystko staje się jasne. Wiemy już, że wybory parlamentarne w Polsce wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Partia uzyskała wynik, który pozwala rządzić jej samodzielnie. Tym samym droga do zmian legislacyjnych stoi przed PiS otworem. Co do tego mają giełda i rynek kapitałowy? Oj dużo. Jedną z opcji rozważanych przez zwycięską partię jest bowiem wprowadzenie podatku od transakcji. W przypadku rynku akcji miałby on wynosić 0,14 proc. Jeśli chodzi o instrumenty pochodne mowa jest o stawce w wysokości 0,07 proc. (liczona od wartości kontraktu, a nie od wpłacanego depozytu).
Szwedzka trauma
Podatek od transakcji w świecie finansów nie jest niczym nowym. Rozwiązanie to w swojej historii przerabiało bądź też przerabia już kilka rynków. Nie tak dawno zresztą temat ten rozpalał emocje w całej Unii Europejskiej. We wrześniu 2011 r. oficjalną propozycję wprowadzenia daniny od transakcji finansowych w całej UE zaproponowała Komisja Europejska. Stawka dla akcji i obligacji miała wynosić 0,1 proc., od obrotu instrumentami pochodnymi zaś 0,01 proc. Plan był ambitny: podatek miał zacząć obowiązywać w 27 krajach Unii już od 2014 r. Rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała te plany. Co prawda jeszcze niedawno padały pomysły, aby podatek wprowadzić z początkiem 2016 r., jednak już teraz śmiało można powiedzieć, że postulatu tego nie uda się wprowadzić w życie. Niektórzy twierdzą, że teraz najbardziej realną datą wprowadzenia daniny jest nawet... 2020 r.
Wątpliwości odnośnie do korzyści z ewentualnego wprowadzenia daniny sprawiły, że zdecydowana większość krajów wstrzymuje się z podjęciem wiążących decyzji, zdając sobie sprawę, że wyjście przed szereg może grozić marginalizacją lokalnego rynku. Sama Komisja Europejska podkreślała zresztą, że po wprowadzeniu podatku w wysokości 0,1 proc. na rynku trzeba się liczyć ze spadkiem obrotów o około 15 proc. W przypadku rynków derywatów ubytek inwestorów miałby być jeszcze bardziej dotkliwy. KE prognozuje, że tutaj spadek może wynosić nawet 90 proc.
– Stawki proponowane przez PiS są zdecydowanie większe, zarówno na rynku akcji, jak i pochodnych. W związku z tym spadek obrotów w Warszawie będzie jeszcze bardziej zauważalny. Szczególnie, że pomysł podatku od transakcji ma sens, tylko jeśli jest wprowadzany na wszystkich rynkach – mówi jeden z szefów domu maklerskiego.
O tym, jak bolesne potrafi być wychodzenie przed szereg, przekonała się latach 1984–1991 Szwecja, która zdecydowała się na wprowadzenie podatku. Początkowo stawka dla rynku akcji i kontraktów wynosiła 0,5 proc. Obrót opcjami opodatkowano na 1 proc. (podatek nie dotyczył zagranicznych brokerów). W 1986 r. podatek został podwojony, co pogrążyło rynek szwedzki w marazmie. – Skutkiem wprowadzenia podatku było przeniesienie handlu szwedzkimi instrumentami finansowymi na zagraniczne giełdy. W 1991 r. aż 48 proc. obrotów akcjami największych szwedzkich spółek było generowanych na giełdach w Londynie i Nowym Jorku. Najbardziej poszkodowanymi uczestnikami rynku byli inwestorzy indywidualni, którzy nie mieli dostępu do zagranicznych brokerów, oraz krajowi brokerzy – zauważył Tomasz Bardziłowski, wiceprezes Vestor DM i ekspert FOR w materiale dotyczącym podatku od transakcji. W latach 1989–1991 Szwecja dodatkowo opodatkowała obrót obligacjami i bonami skarbowymi oraz pochodnymi na te instrumenty. Efekt? Obroty papierami dłużnymi spadły o 85 proc., a pochodnymi na nie i bony skarbowe aż o 98 proc. Przy wątpliwych korzyściach podatkowych (przychody z dodatkowej daniny stanowiły tylko niewielki procent zakładanych wpływów) Szwecja zrezygnowała w końcu z podatku.