Tak wyglądało też przekazanie pałeczki między zwycięskimi branżami hossy lat 90. ubiegłego stulecia i początku XXI wieku. Podobny proces zaczął się dziesię miesięcy temu. Od tego momentu korelacja między indeksami spółek wzrostowych i dochodowych zaczęła zanikać, co jest dość rzadkim zjawiskiem, po raz ostatni występującym właśnie w latach 1998–2000. Dwie dekady temu jego kulminacją był spektakularny wystrzał i równie spektakularny upadek indeksu Nasdaq. Tych elementów wciąż brakuje w obecnej układance. Do czerwcowej rozprawy z mitem wielkiej rotacji przyczyniły się także czynniki, które wywołały wzrost wartości dolara, korektę cen surowców i spłaszczenie krzywej dochodowości. W takich warunkach sektor bankowy i surowcowy oraz wiele spółek przemysłowych musiało uznać wyższość firm technologicznych. Pojawiły się także pierwsze artykuły (np. autorstwa Nouriela Roubiniego) sugerujące nadejście zjawiska łączącego podwyższoną inflację z rozczarowującym wzrostem gospodarczym. Scenariusz stagflacji, który ma potencjał stać się głównym wątkiem w dyskusjach inwestorów w drugiej połowie roku, może wpłynąć na dalsze rozbicie rynkowego konsensusu co do przewagi spółek finansowych oraz przemysłowych i generalnie segmentu spółek value nad firmami technologicznymi. Jak pokazuje historia, stagflacja stanowi też realne zagrożenie dla trwałości hossy i gospodarczej ekspansji. Była tematem na przełomie 2000 i 2001 r., jak i w pierwszej połowie 2008 r., w obu przypadkach przepowiadając nadejście recesji.
Pierwsze półrocze 2021 r., poza „wielką" normalizacją, „wielką" rotacją oraz wielką inflacją, to także okres niemal bezprecedensowej spekulacji na różnych klasach aktywów i w różnych segmentach rynku akcji. Równie irracjonalna euforia jak w 2021 r. dosięgnęła inwestorów dwie dekady temu, podczas ostatniej fali hossy lat 90., w okresie pompowania się bańki dotcomów. Podobnie wyglądało zjawisko gwałtownego wzrostu zainteresowania rynkami akcji wśród inwestorów indywidualnych. Dziś to dla tych właśnie internetowych graczy prawdziwym wybrańcem stał się Elon Musk, wyrocznią Cathie Wood z funduszy ARK, a niekwestionowaną ikoną spekulacji została spółka Tesla, dzięki której sukces odniósł między innymi flagowy fundusz ARK Innowacji. Przez sześć lat poprzedzających epidemię koronawirusa kurs akcji tego producenta samochodów elektrycznych oscylował wokół 50 USD, aby w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy sięgnąć 900 USD (w lutym br.). Dziś przy cenie akcji 650 USD i kapitalizacji przekraczającej 630 mld USD wycena Tesli kilkunastokrotnie przekracza jej roczną sprzedaż. W 2019 r. wskaźnik cena do sprzedaży utrzymywał się poniżej trzech.
Z tak gwałtowną zmianą oceny przez inwestorów nie tyle świetlanych perspektyw różnych firm, ale raczej założeń co do szybkości spełnienia się tych wizji, często mamy do czynienia w okresach kultu „nowej ekonomii" czy „rewolucji technologicznej", kiedy to słowa „tym razem będzie inaczej" usprawiedliwiają każdą wycenę. Po raz ostatni z podobnym przejawem euforycznych nastrojów wśród inwestorów spotkaliśmy się dwie dekady temu. Tak jak dziś Elon Musk i Cathie Wood są twarzami pandemicznej fali hossy, tak w latach 1998–2000 „wybrańcem" inwestorów był szef rosnącego dopiero w siłę Amazona – Jeff Bezos, a wyrocznią Mary Meeker, analityczka branży internetowej z banku Morgan Stanley. Z dzisiejszej perspektywy kupowanie akcji Amazona (3700 USD) po 100 USD w grudniu 1999 r. można by uznać za prawdziwą okazję, a optymistyczne przewidywania „Królowej Sieci" (określenie za magazynem „Barron's" z grudnia 1998 r.) co do rozwoju internetu za przejaw zbytniego konserwatyzmu. Po pęknięciu bańki dotcomów inwestorzy musieli jednak uzbroić się w dużą dozę cierpliwości, żeby przetrwać spadek kursu Amazona do 10 USD po dwóch latach od ustanowienia rekordu i czekać kolejne kilka lat na odrobienie strat. Co ważne, załamanie kursu akcji Amazona nie miało nic wspólnego z rozwojem jego biznesu. Sprzedaż tego internetowego sklepu, który zaczynał jako księgarnia, rosła z roku na rok, także w okresie recesji. Zmieniła się „jedynie" percepcja inwestorów, którzy przestali przeceniać szybkość, z jaką takie spółki jak Amazon mogą się rozwijać. Także Mary Meeker musiała przełknąć gorzką pigułkę, stając się dosłownie twarzą upadku spółek „nowej ekonomii", gdy w maju 2001 r. na okładce magazynu „Fortune" pojawiło się pytanie: „Czy będziemy jeszcze kiedyś w stanie zaufać Wall Street?".
Sygnał od liderów hossy
Dwadzieścia lat później ponownie większość inwestorów, a szczególnie rzesza drobnych graczy skupionych wokół mediów społecznościowych, pokłada wiarę w moc przewidywania rynkowej wyroczni i kroczy śladami wytyczonymi przez rynkowego wybrańca. Trudno się dziwić tej wierze, skoro przepowiednia Cathie Wood z początku 2018 r., głosząca dziesięciokrotny wzrost kursu akcji spółki Tesla w ciągu kilku lat, sprawdziła się co do joty. Jej ostatnia projekcja, z marca br., przedstawia wizję 3000 USD za akcję Tesli już w 2025 r. Jeżeli spółka Elona Muska kroczy ścieżką wyznaczoną w ciągu dwóch dekad przez firmę Jeffa Bezosa i pozostanie globalnym liderem w swojej branży, wykorzystując w pełni elektryczną rewolucję w motoryzacji, to rynkowa wyrocznia może mieć rację w perspektywie kilku czy kilkunastu lat. Jednak historia notowań akcji Amazona pokazuje, że zbyt wczesne zdyskontowanie takiego scenariusza może okazać się kosztownym i bolesnym doświadczeniem.