Co sugeruje cykl prezydencki w USA?

Giełda › Jeśli wierzyć historii, w pierwszych kilku kwartałach od przeprowadzonych właśnie wyborów do Kongresu akcje na Wall Street powinny kontynuować hossę. Ale potem scenariusz zdarzeń nie jest już tak jednoznaczny. Ostatnie dwie bessy rozpoczęły się w ostatnich kilkunastu miesiącach kadencji prezydenta.

Aktualizacja: 12.11.2018 16:53 Publikacja: 12.11.2018 16:44

Foto: GG Parkiet

Wybory do amerykańskiego Kongresu (Izby Reprezentantów i częściowo do Senatu), które odbyły się w ostatni wtorek, to dobra okazja, by zagłębić się w rozważania związane z cyklem politycznym w USA.

„Midterm elections", które po polsku można by określić jako „wybory na półmetku kadencji prezydenta" (a precyzyjniej: na półmetku okresu między kolejnymi wyborami prezydenckimi, bo kadencja formalnie zaczyna się i kończy w styczniu), to z pewnością jedna z najważniejszych dat w amerykańskim kalendarzu politycznym.

W temacie polityki i giełdy na myśl przychodzi w pierwszym rzędzie tzw. teoria cyklu prezydenckiego. Według jej podstawowej wersji poszczególne lata w ramach kadencji danego prezydenta cechują się różnymi stopami zwrotu z akcji na Wall Street. Tradycyjnie zwykło się przyjmować, że o ile pierwszy rok po wyborze nowego szefa państwa jest najsłabszy dla akcji, o tyle najlepszy jest trzeci rok, kiedy to po wyborach „na półmetku" urzędujący prezydent zabiera się do stymulowania gospodarki z myślą o reelekcji.

Ta tradycyjna wersja teorii cyklu prezydenckiego powstała na bazie danych dotyczących dość zamierzchłej z naszego punktu widzenia przeszłości. My w naszej analizie skupiliśmy się na bardziej współczesnym okresie od początku kadencji prezydenta Ronalda Reagana (1981 r.).

W tym zbadanym przez nas okresie pierwotna wersja cyklu prezydenckiego nie spisywała się już tak dobrze, jak niegdyś uważano. Pierwszy kalendarzowy rok po wyborze nowej głowy państwa paradoksalnie był, średnio rzecz biorąc, najbardziej udany (a nie najgorszy). Pierwszy kalendarzowy rok prezydenta Trumpa też się w to wpisuje (w 2017 r. indeks S&P 500 zyskał 19,4 proc., nie licząc dywidend).

Do pierwowzoru bardziej pasuje natomiast teoria dotycząca trzeciego roku. Średnio biorąc, giełdowy indeks zyskiwał w tym przypadku 14,3 proc. Ale to też tylko część prawdy, bo szczególnie w najnowszych przypadkach odchylenia od tej średniej były mocno in minus. Trzeci rok w ramach drugiej kadencji Baracka Obamy (czyli 2015) przyniósł spadek S&P 500. Relatywnie słaby był też trzeci rok w ramach pierwszej kadencji Obamy (2011) i trzeci rok drugiej kadencji George'a W. Busha (2007).

Nie wydaje się zatem, by tradycyjna wersja teorii cyklu prezydenckiego mogła sama w sobie stanowić jakąś wiarygodną podpowiedź dla inwestorów. Ale bardziej dogłębna analiza danych historycznych pozwala jednak wyłowić pewne dość systematyczne wzorce z tej teorii.

W tym miejscu powracamy do tematu „midterm elections". W pierwotnej wersji cyklu prezydenckiego ten termin jest raczej pomijany (obejmuje ona całe lata kalendarzowe), ale z naszej analizy wynika, że jest to kluczowa data. Sprawdziliśmy dokładnie, co działo się na Wall Street w okresie od wyborów „na półmetku" (posłużyliśmy się uproszczeniem – licząc od końca października poprzedzającego te wybory) do końca kadencji danego prezydenta. Na podstawie dziewięciu przypadków ze zbadanego przez nas okresu od 1981 r. wyłania się pewien interesujący schemat. Okazuje się, że pierwsze 12 miesięcy od „midterm election" we WSZYSTKICH przypadkach przynosiło zwyżkę S&P 500. Mniej jednoznaczne jest natomiast to, co działo się w pozostałym okresie do zakończenia kadencji prezydenta. Co prawda w dwóch trzecich przypadków najwyższe poziomy S&P 500 odnotowaliśmy gdzieś w okolicy ostatnich miesięcy kadencji, ale były też ważne wyjątki. W przypadku obu kadencji Reagana rynek akcji swe maksima odnotował we wspomnianych pierwszych 12 miesiącach od „midterms". Ale i tak najbardziej znamienity był przypadek G.W. Busha. W trakcie jego drugiej kadencji S&P 500 osiągnął maksimum mniej więcej rok po wyborach do Kongresu, a potem... zaczęła się bessa, która miała potrwać do pierwszych miesięcy kadencji Obamy.

A skoro o bessie mowa, to sprawdźmy też, jak rozegrał się poprzedni rynek niedźwiedzia. S&P 500 szczyt osiągnął w sierpniu 2000 r., czyli kilka miesięcy przed końcem drugiej kadencji Billa Clintona. Ale zanim ten szczyt się uformował, od czasu „midterm election" indeks zdążył urosnąć maksymalnie o 38 proc.

W tym miejscu natrafiliśmy zatem na kolejną historyczną prawidłowość. Dwie ostatnie wielkie bessy na Wall Street rozpoczęły się w przedziale 12–22 miesięcy od wyborów „na półmetku" do Kongresu, a zarazem 4–14 miesięcy przed końcem czwartego kalendarzowego roku kadencji prezydenta USA.

Wydaje się, że te dostrzeżone przez nas zależności każą w inny sposób spojrzeć na teorię cyklu prezydenckiego. Mniej więcej zgodnie z jej pierwotną wersją okolice trzeciego roku kadencji faktycznie były udane dla rynku akcji (choć ważne jest precyzyjne ujęcie – chodzi nie tyle o trzeci rok kalendarzowy, ile okres 12 miesięcy od października drugiego roku). Najwyraźniej po wyborach „na półmetku" urzędujące głowy państwa zabierały się do większego stymulowania gospodarki. Ale po pewnym czasie ten efekt zaczynał w niektórych przypadkach wygasać. I to do tego stopnia, że pod koniec kadencji gospodarka czasem zaczynała się już chylić ku głębszemu spowolnieniu.

Być może zatem w tradycyjnej teorii cyklu prezydenckiego tkwi ziarno prawdy, choć trzeba też zastrzec, że bazuje ona na dość mylnym przekonaniu o tym, że to prezydent USA wyznacza trend w gospodarce. Owszem, jego rola jest niebagatelna ze względu na panujący za oceanem system polityczny, nadający głowie państwa znacznie większe uprawnienia niż w demokracjach typowo parlamentarnych, ale nie zapominajmy o podmiocie, którego władza nad zjawiskami ekonomicznymi jest być może jeszcze większa. Mowa o... banku centralnym. Wielokrotnie wskazywaliśmy na fakt, że bessy na Wall Street pojawiały się po całych seriach podwyżek stóp procentowych przez Rezerwę Federalną. W którymś momencie te podwyżki na tyle wywindowały koszt pieniądza, że gospodarka zaczynała uginać się pod ich presją.

Wydaje się, że w ostatecznym rozrachunku to polityka Fedu może zdecydować o zakończeniu boomu gospodarczo-giełdowego. Z naszej analizy wynika, że jest jeszcze na to za wcześnie, ale kilka kolejnych podwyżek stóp mogłoby doprowadzić do pojawienia się sprawdzonych sygnałów alarmowych (takich jak odwrócenie krzywej rentowności obligacji). Kto wie, czy za kilkanaście miesięcy – które w myśl prawidłowości związanych z cyklem politycznym w USA powinny być jeszcze udane na Wall Street – takie sygnały się nie pojawią.

Podzielony Kongres + republikański prezydent = dobra kombinacja?

Komentarze po przejęciu przez demokratów kontroli nad Izbą Reprezentantów (izbą niższą Kongresu) są różnorodne. Według części analityków wzmocnienie opozycji może uniemożliwić prezydentowi Trumpowi wprowadzenie kolejnych pakietów mających krótkoterminowo pobudzić wzrost gospodarczy (kolejne cięcia podatków, wydatki infrastrukturalne). Warto jednak zwrócić uwagę, że tego typu działania musiałyby się odbyć kosztem dalszego zwiększenia deficytu budżetowego i podniesienia trajektorii wzrostu długu publicznego, więc na dłuższą metę niekoniecznie są to złe wiadomości. Mocna opozycja może też utrudnić prezydentowi Trumpowi prowadzenie agresywnych wojen handlowych. Ciekawe wnioski na temat wyników wyborów przynosi historia. Według wyliczeń firmy LPL Financial podzielony politycznie Kongres (izba niższa w rękach demokratów, Senat pod kontrolą republikanów), a jednocześnie republikański prezydent to... dobra kombinacja. W takich warunkach indeks S&P 500 zyskiwał historycznie średnio 15,7 proc. w skali roku. Być może zatem podział władzy ostatecznie nie będzie taki zły.

Na razie Trump broni się przed klątwą poprzedniego republikańskiego prezydenta

Przy okazji oficjalnego objęcia rządów przez prezydenta Donalda Trumpa w styczniu 2017 r. zwracaliśmy w naszej analizie uwagę na jeszcze inną historyczną ciekawostkę. O ile dwie kolejne „podwójne" kadencje prezydentów z obozu demokratów (Bill Clinton, Barack Obama) wypadały w warunkach niemal niezmąconej hossy na Wall Street, o tyle największe turbulencje rynkowe przypadły na okres rządów republikanina Goerge'a W. Busha – w trakcie jego podwójnej kadencji wystąpiły aż dwie głębokie bessy (przy czym pierwsza z nich została niejako „odziedziczona", bo rozpoczęła się jeszcze pod koniec kadencji Clintona). Jak na razie prezydent Trump skutecznie broni się przed tą swoistą klątwą z czasów Busha juniora, ale boom w gospodarce jest mocno zaawansowany, a Fed konsekwentnie podnosi stopy procentowe.

Parkiet PLUS
Do poprawy wyników spółek z branży chemicznej niezbędny jest wzrost popytu i cen
Parkiet PLUS
Najwyższe stopy zwrotu przyniosą średnie spółki
Parkiet PLUS
Drozapol, Kernel... czyli ostra walka o delisting
Parkiet PLUS
Bank centralny jedyną realną opozycją przeciw rządom Victora Orbána
Parkiet PLUS
Nie ma planów i prac nad zmianami w OFE
Parkiet PLUS
Dodatków bio w paliwach przybywa