Do piątkowej sesji inwestorzy podchodzili z dużymi obawami. Niby w środę i w czwartek WIG20 zyskał na wartości, ale były to wzrosty symboliczne, po których rodziły się kolejne znaki zapytania. Popyt nie był bowiem w stanie utrzymać wypracowanych w ciągu dnia wzrostów. Inwestorzy, którzy liczyli, że piątkowa sesja rzuci nieco więcej światła na kondycję warszawskich byków srodze się rozczarowali.

Od początku dnia na warszawskiej giełdzie panowało bowiem niezdecydowanie. Na inwestorach nie zrobiły nawet czwartkowe rekordy na Wall Street, które były napędzane nadzieją na obniżkę stóp procentowych przez Rezerwę Federalną pod koniec lipca. WIG20 zyskał na starcie około 0,2 proc. W ciągu dnia mieliśmy niemrawe próby ataku popytu i podaży, ale niewiele z tego wynikało. Przez większość dnia indeks największych spółek naszego parkietu oscylował przy poziomie zamknięcia z czwartku. Mijały godziny handlu, ukazywały się kolejne dane makroekonomiczne, do gry weszli równie Amerykanie, ale nasz rynek pozostawał obojętny na te wydarzenia. Jakimś pocieszeniem mógł być fakt, że nie tylko Warszawa miała w piątek problem z obraniem kierunku.

Marazm na GPW towarzyszył inwestorom do końca dnia. WIG20 ostatecznie zamknął dzień niewielkim spadkiem, który wyniósł 0,07 proc. Piątkowa sesja dobrze wpisuje się w nastroje, jakie ostatnio panują na warszawskiej giełdzie. Atmosfera jest iście wakacyjna. Mamy problem ze zmiennością i aktywnością inwestorów. Rynek jest obojętny na wszystkie sygnały, jakie płyną ze Stanów Zjednoczonych. Inwestorzy giełdowi z pewności cieszą się więc, że tydzień w końcu dobiegł końca. WIG20 w ciągu pięciu sesji stracił około 1 proc., co w zasadzie jest pokłosiem jednej słabszej sesji z wtorku. Czekamy więc nadal na jakiś impuls do działania. Po takim tygodniu rodzi się jednak pytanie, co musi się stać, aby nasz rynek w końcu wykonał jakiś odważniejszy ruch.