Weźmy pod lupę tę kwestię z czysto statystycznego punktu widzenia. W ciągu niespełna 60 sesji indeks urósł o przeszło 20 proc. Sprawdźmy, kiedy z taką sytuacją inwestorzy mieli do czynienia w przeszłości (tej w miarę nam współczesnej). Okazuje się, że od lat 70. takich przypadków było osiem. Jeśli wyliczenia te traktować jako pewien wyznacznik, to należałoby się spodziewać, że na krótką metę tempo zwyżki na Wall Street powinno wyraźnie zwolnić (ale niekoniecznie należy oczekiwać jakiejś większej korekty). Z kolei w horyzoncie półrocznym, jak i rocznym, S&P 500 powinien nadal zyskiwać – a to by oznaczało, że nowe rekordy hossy na Wall Street są prawdopodobne.

I jeszcze jedna refleksja. Okazuje się, że niemal wszystkie z wymienionych powyżej przypadków tak szybkiej zwyżki indeksu nastąpiły po głębszych spadkach. Pod tym względem obecna sytuacja idealnie wpisuje się w taką normę (w grudniu S&P 500 otarł się o tradycyjny próg bessy, spadając o niemal 20 proc.). Inna ciekawostka – tak błyskawiczna zwyżka amerykańskiego indeksu NIGDY (przynajmniej w zbadanym okresie) nie zdarzyła się w trakcie bessy (takiej jak w latach 2007–2009 lub 2000–2002).

Reasumując, powyższe statystyki zdają się przemawiać za tym, że błyskawiczne i mocne odbicie na Wall Street może oznaczać powrót do hossy. Te same dane sugerują jednocześnie, że tempo zwyżki powinno być teraz znacznie spokojniejsze.