Bańka na Wall Street? Skądże!

Nie da się ukryć, że największym przegranym porozumienia (tak jak zresztą i konfliktu!) Chiny–USA jest Europa.

Publikacja: 22.01.2020 05:00

Damian Rosiński, makler papierów wartościowych, DM AFS

Damian Rosiński, makler papierów wartościowych, DM AFS

Foto: materiały prasowe

Amerykańskie rynki akcji pozostają w silnym trendzie wzrostowym. Niemal każdego tygodnia indeksy ustanawiają nowe historyczne rekordy. Jednocześnie analitycy (w większości) wręcz prześcigają się w odkrywaniu nowych wskaźników potwierdzających przewartościowanie spółek uzasadniające rychłe odwrócenie trendu, a przynajmniej nadejście głębszej korekty.

Okazuje się jednak, że silne zwyżki indeksów mają uzasadnienia. I nie są to bynajmniej podpisanie amerykańsko-chińskiej umowy handlowej czy relatywnie dobre wyniki gospodarki USA. Sądzę, że czekają nas w tym roku kolejne zwyżki cen na Wall Street, choć zapewne w mniejszej skali niż w 2019 r.

Zacznijmy od argumentów najlżejszego kalibru. Dalszym zwyżkom indeksów za oceanem sprzyja statystyka. Podczas ostatniego półwiecza za każdym razem, gdy indeks S&P 500 osiągał 25-proc. zyski (jak w przypadku 2019 r.), w następnym także notował wzrost, choć był on średnio ponaddwukrotnie mniejszy (12 proc.).

W mojej ocenie wzrost głównych indeksów w USA nie jest ani „sztuczny", ani „napompowany", ale wynika (jak najbardziej!) z czystej gry popytu i podaży. Nie oznacza to, że będzie tak nadal, bo sytuacja może się zmienić z miesiąca na miesiąc. Fakty są jednak takie, że podaż akcji jest za mała w relacji do popytu oraz płynności w systemie. I to winduje ceny.

Dane Fedu pokazują, że w 12 miesięcy do końca czerwca 2019 r. amerykańskie spółki odkupiły akcje własne za przeszło 500 mld USD. Jednocześnie w tym samym okresie doszło do łączenia się firm skutkującego wycofaniem akcji z giełdy na kwotę ponad 360 mld USD. W tym okresie nowe emisje oraz sezonowe podwyższenia kapitału zaspokoiły popyt w kwocie 440 mld USD. Co istotne, przeszło trzy czwarte tej kwoty przypadło na emisje... pozagiełdowe. Na Wall Street trafiło z tego tylko niecałe 100 mld USD (wartościowo mniej, niż zostało z niej wycofane).

Zakładając jednak nawet, że emisje pozagiełdowe również wiążą kapitał, przez co mniej zostaje go na inwestycje na rynku regulowanym, ubytek netto podaży papierów to ponad 400 mld USD (w 12 miesięcy do czerwca ub.r.) przy wzroście podaży pieniądza M2 o blisko 300 mld USD. Tak głęboki rozdźwięk między istniejącą gotówką w obiegu w USA a zmniejszeniem podaży akcji istniał ostatnio w 2016 r. W 2017 r. indeksy kontynuowały hossę.

Do tego dochodzą – globalnie – działania banków centralnych. Największe z nich nadal prowadzą ultrałagodną politykę pieniężną. EBC we wrześniu obniżył stopę procentową do -0,5 proc., a w listopadzie wznowił program QE (skupuje papiery za 20 mld USD miesięcznie). Niestandardowe działania kontynuuje także Bank Japonii. Wreszcie Fed systematycznie od początku IV kwartału w dużych ilościach dostarcza płynność do systemu finansowego poprzez odkupywanie bonów skarbowych. Wszystkie te działania – przy generalnie dobrych pozycjach budżetów państw i niskiej podaży obligacji – powodują niedobór papierów skarbowych, a tym samym brak wiązania kapitału przez tę część rynku kapitałowego.

Sytuacja być może i jest lub zaczyna być napięta, a wyceny akcji w USA wysokie. Ale nie można walczyć z rynkiem, gdy rosnące ceny mają swoje silne umocowanie w mechanizmach jego funkcjonowania. Nie mamy do czynienia z oderwaną od rzeczywistości spekulacyjną bańką.

Niedobór akcji przy wysokiej płynności w systemie finansowym pcha w górę także ceny spółek na mniej atrakcyjny – patrząc od strony fundamentów – rynek europejski. Wydaje się, że to właśnie tu, w Europie, w tym także w Polsce, drzemie potencjał do takiego przyspieszenia zwyżek indeksów w 2020 r. jak w ostatnich trzech miesiącach w USA. Szczególnie jeśli – czego oczekuję – stopniowo będą się poprawiać perspektywy wzrostu gospodarczego w strefie euro po słabym 2019 r.

Przeszkodą w tym względzie mogą być efekty podpisanej niedawno umowy handlowej USA–Chiny. Nie da się ukryć, że największym przegranym porozumienia (tak jak zresztą i konfliktu!) jest właśnie Europa. Chiny nie będą w stanie zwiększyć importu produktów przemysłowych, rolnych i usług o 200 mld USD w dwa lata bez zmniejszenia zamówień na Starym Kontynencie. Nie mówimy o kwotach, które mogłyby wynikać li tylko ze wzrostu chińskiej konsumpcji. Niestety, coraz wyraźniej widać, że Stary Kontynent z niegdyś najważniejszego rozgrywającego z dekady na dekadę staje się rozgrywanym globalnych potyczek mocarstw.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek