Stało się kompletnie inaczej. O ile Fed stopy procentowe będzie obniżać, z drugiej strony mamy znacznie większe zagrożenie w postaci nieskrępowanej wymiany ciosów handlowych. Globalna gospodarka stoi na krawędzi recesji.
Zacznijmy od tego, że opublikowane w ubiegłym tygodniu dane makroekonomiczne pokazują konsekwentne spowolnienie gospodarcze. O ile dane z Europy okazały się nieco lepsze od oczekiwań, nastroje wśród firm nadal są złe, szczególnie w niemieckim przemyśle, czule oddającym globalny popyt. Z drugiej strony amerykańska gospodarka, gdzie rynek pracy i popyt konsumencki są cały czas mocne, wysyła poważne sygnały zadyszki. W tej sytuacji wstrząs jest ostatnią rzeczą, która jest potrzebna.
Wszystko wskazuje jednak na to, że właśnie silny wstrząs czeka nas w najbliższych miesiącach. Konflikt handlowy USA-Chiny nie jest oczywiście niczym nowym i cła w istotnym stopniu już ciążą wzrostowi gospodarczemu i nastrojom firm. Do tej pory rynki zakładały jednak, że konflikt będzie „moderowany", tj. prezydent Trump z jednej strony będzie atakować Chiny, ale ostatecznie złagodzi napięcia lub wręcz podpisze z Pekinem porozumienie, tak aby pokazać się jako skutecznego biznesmena i nie zaszkodzić gospodarce przed wyborami. Być może sam prezydent miał w głowie taki plan, ale jeśli tak, to nie był on dobrze skalkulowany. Nienajlepsze sondaże Trumpa w połączeniu z jego brakiem obliczalności oraz niekoniecznie dobrze przyjmowaną w Pekinie postawą negocjacyjną najwyraźniej sprawiły, że Chiny strategię pełnej konfrontacji, obliczoną na zmianę w Białym Domu w przyszłym roku. Tak można zinterpretować decyzję o nałożeniu ceł na import z USA, w tym np. import ropy. Chiny w ten sposób zaszkodzą swojej gospodarce, ale mogą liczyć na zmianę sytuacji za rok. Wobec takiego obrotu spraw prezydent Trump również przyjął taktykę konfrontacji zapowiadając podniesienie stawek celnych i wydaje się, że na ten moment jest to już wojna ambicjonalna, gdzie żadna ze stron nie chce pokazać się ze słabej strony, a to może mieć koszmarne konsekwencje dla i tak zwalniającej gospodarki.
W tej sytuacji nawet luzowanie ze strony banków centralnych może okazać się niewystarczające, szczególnie, że Fed nadal nie jest przekonany (a co więcej w ramach Komitetu są bardzo poważne różnice poglądów), co do skali luzowania, która byłaby uzasadniona. Na rynku walutowym wzrost napięć oznacza dalszą presję na waluty rynków wschodzących, czego najlepszym przykładem było dzisiejsze załamanie na tureckiej lirze. Największa presja widoczna jest na kursie franka, który zadomowił się powyżej poziomu 4 złotych. O 8:55 euro kosztuje 4,3755 złotego, dolar 3,9305 złotego, frank 4,0210 złotego, zaś funt 4,8244 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA