Teoretycznie nie powinna działać, ale nadal fedruje i to na pełnych obrotach. Należąca do Polskiej Grupy Energetycznej kopalnia Turów, jeszcze niedawno bodaj najmniej znana kopalnia węgla w Polsce, dziś jest na ustach całej Unii Europejskiej. Jak dotąd wadziła głównie ekologom, ale teraz, gdy dostała koncesję na wydobycie aż do 2044 r., wzbudza strach wśród mieszkańców czeskiego regionu przygranicznego. Bowiem odkrywka usadowiona jest na styku trzech granic: Polski, Niemiec i Czech i powoli przesuwa się właśnie w kierunku naszych południowych sąsiadów.
Napięcie rośnie
Żelazna konsekwencja Czechów w składaniu kolejnych skarg i nieskuteczność działań polskiej administracji sprawiły, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał zatrzymanie kopalni Turów do momentu rozstrzygnięcia sporu. Polski rząd nie uznał tego nakazu i przystąpił do negocjacji z Czechami warunków wycofania przez nich skargi. Międzyrządowe rozmowy okazały się szalenie trudne, bo czeski rząd twardo negocjuje. Kolejne spotkanie przewidziane jest na najbliższy czwartek w Pradze. Końca sporu na razie nie widać.
W takiej sytuacji licząca ponad 2,2 tys. osób załoga kopalni Turów żyje w strachu o miejsca pracy. Podobnie jak pracownicy Elektrowni Turów, która bez węgla brunatnego z pobliskiego zakładu po prostu przestanie pracować. Od razu też pojawiły się międzysąsiedzkie napięcia – poczynając od kartki na witrynie lokalnego sklepu: „Czechów nie obsługujemy", przez prześmiewcze nawoływania: „Gonić knedla!", aż po ignorowanie czeskiego piwa w okolicznych barach.
A czego boją się Czesi? Hałasu, zapylenia i wyschniętych studni. Według nich to właśnie kopalnia Turów odpowiada za obniżenie się poziomu wody w jednym z ujęć wody pitnej na pograniczu. Na te obawy musi odpowiedzieć PGE, choć koncern przekonuje, że to nie jego odkrywka jest przyczyną odwodnienia czeskiego terenu, a wszechobecna susza i zlokalizowana tuż przy ujęciu wody kopalnia żwiru. PGE ma więc w planach inwestycje, które mają rozwiać obawy sąsiadów. Podziemne wody przed potencjalnym odpływem z terytorium Czech w kierunku kopalni chronić ma ekran przeciwfiltracyjny. W praktyce to rozciągnięty na długość ponad 1 km głębokie otwory, wypełnione specjalną mieszanką z iłami. Ekran, którego budowa pochłonie 17 mln zł, zacznie funkcjonować już od września. Przed pyłami z kopalni Czechów chronić będzie ekran przeciwwiatrowy za około 20 mln zł. Natomiast ochronę przed hałasem ma stanowić wał ziemny, usypany wzdłuż polsko-czeskiej granicy.
Dla Czechów to za mało, bo negocjują pieniądze na kolejne inwestycje, mające na celu eliminację ryzyka związanego z działalnością polskiej odkrywki. Pierwotnie na stole leżało 40–45 mln euro, które polski rząd zgodził się zapłacić. Negocjacje trwają jednak nadal.