Krajowy rynek akcji zachowuje się ostatnio słabiej niż przez szereg pierwszych miesięcy tego roku. Czy na GPW zawitał niedźwiedź?

Kamil Stolarski (K.S.): Nie, na GPW mamy cały czas rynek byka, który jednak złapał zadyszkę. Polska giełda to cały czas przyjazne środowisko dla inwestorów, na co składają się świetne makro, napływy z KPO, i pakiet inwestycji w Niemczech. Liczymy też, że sytuacja Ukrainy rozwinie się pozytywnie i byk zostanie na GPW na długo. Wyceny spółek są też relatywnie niskie.

Zadyszka zaczęła dawać się we znaki po wyborach prezydenckich, a zwłaszcza po zapowiedzi zwiększenia podatku od banków. Jako analityk bankowy szacowałem, że fundamentalnie wzrost CIT-u powinien kosztować banki około 5 proc. Nastroje po prostu się pogorszyły, ale fundamenty pozostają silne.

Jesteśmy w okresie przejściowym, w którym cały czas widzimy zainteresowanie zagranicy polskimi spółkami, a do tego wciąż GPW wygląda dobrze na tle świata. Z drugiej strony mamy skok niepewności i dużo zamieszania wokół dużych spółek z udziałem Skarbu Państwa.

Jednak to od banków najmocniej zależą główne indeksy?

K.S.: Zgadza się. Wiemy, że bez banków trudno o hossę na GPW, bo sektor ten ma ogromny wpływ na indeksy. Środowisko się pogorszyło, ale ostatnie wyniki mBanku pokazują, że cały czas – mimo spadku stóp procentowych – banki będą w stanie poprawiać przychody. Wyceny banków patrząc przez pryzmat dywidend też nie są wymagające. Banki takie jak Pekao oferują dziś ponad 10-proc. stopę dywidendy. Jak tylko przetrwają okres tworzenia budżetu na przyszły rok, później będą mogły przegonić niedźwiedzia z rynku.

Na polskiej scenie politycznej mamy spore zamieszanie, a wojna na Ukrainie wciąż trwa. Do tego niepokój budzi stan finansów publicznych. Czy to nie wystarczające argumenty za spadkami akcji?

Radosław Cholewiński (R.Ch.): To prawda, że mamy czynniki, które mogą wpływać negatywnie na obraz rynku, zwłaszcza w krótkim okresie, ale to kwestia horyzontu, w którym patrzymy. Żeby poruszać się na giełdzie nie można mieć horyzontu kilkutygodniowego czy kilkumiesięcznego. Trzeba myśleć o długoterminowych relacjach, trendach na kilka lat do przodu. Trudno powiedzieć, kiedy niedźwiedź wróci, bo raz na jakiś czas wraca, natomiast przewidywanie tego jest karkołomne i moim zdaniem nie ma sensu. Hossa akcji trwa już trzeci rok, zaś prób przewidzenia powrotu niedźwiedzia w tym czasie było na tyle dużo, że można było nie załapać się na ogromne wzrosty.

Wspomniane wydarzenia kreują tylko krótkoterminowy szum wokół akcji. W długim horyzoncie liczą się fundamenty, tymczasem wyniki polskich spółek w ostatnich latach się poprawiają i mają się dalej poprawiać.

Ale czy osoby będące dotąd poza rynkiem powinny dziś kupować akcje?

R.Ch.: Wiele zależy od naszej tolerancji na ryzyko. Jeśli nie boimy się zmienności rynku akcji i mamy wystarczająco długi horyzont, to jak najbardziej warto mieć akcje, w tym polskie. Nam, jako Polakom, krajowy rynek jest najbliższy i najłatwiejszy do śledzenia. W portfelu powinno być też miejsce na akcje zagraniczne, np. amerykańskie.

W jakich proporcjach?

R.Ch.: To także zależy od nas. USA są dziś centrum rewolucji narzędzi sztucznej inteligencji, która zmienia wszystkie obszary życia. Trzeba w tym partycypować, ale też nie trzymać wszystkich jajek w jednym koszyku. Polski rynek oferuje wiele okazji inwestycyjnych, ma perspektywę wieloletnich wzrostów, zwłaszcza wśród małych czy średnich spółek.

K.S.: Domyślam się, że przeciętnie nasi widzowie mają za mało akcji w portfelu w ogóle. Polacy głównie trzymają oszczędności na depozytach czy lokatach, ewentualnie w obligacjach. W długim okresie to bardzo niefortunny skład portfela. Depozytów jest za dużo, a ich średnie oprocentowanie jest poniżej 2 proc. Nawet dywidendy z banków są kilkukrotnie wyższe.

Ja też nie chciałbym ominąć rewolucji sztucznej inteligencji, która zaczęła się w USA, ale wierzę też w polskie banki. Portfel akcji powinien być zdywersyfikowany. Podobnie nie powinniśmy mieć wszystkich oszczędności na depozytach czy w nieruchomościach.

Jeśli Polska, to największe spółki czy raczej mniejsze?

K.S.: Był taki okres, kiedy duże spółki radziły sobie wyśmienicie, ale chyba już dobiega końca. Teraz stawiałbym na mniejsze spółki, lepiej dające ekspozycję na rozwój gospodarczy i wydatkowanie środków z KPO.

R.Ch.: Bardziej atrakcyjne perspektywy mają mniejsze podmioty, gdzie nie ma w akcjonariacie Skarbu Państwa, nie są one narażone na sektorowe podatki i gdzie reprezentacja podmiotów jest dużo większa. To te spółki dają dużo lepszą ekspozycję na polską gospodarkę. Jesteśmy jedną z najmocniejszych gospodarek w Europie, nadrabiamy dystans do krajów zachodniej Europy. Ten silnik nie łapie zadyszki a jest osadzony na kilku mocnych podstawach. Małe i średnie są dużo mocniej sprzęgnięte z rozwojem gospodarki od dużych firm.

Nie powinniśmy się obawiać słabszych ocen od agencji ratingowych?

R.Ch.: Wpływ deficytów budżetowych na rynek kapitałowy nie jest oczywisty. Ważne, jak ten deficyt jest finansowany. W Polsce udział inwestorów zagranicznych w finansowaniu deficytu publicznego jest w ostatnich latach coraz mniejszy, spadł do 10 proc. 15 lat temu to były poziomy kilka razy większe.

Deficyt budżetowy Polski jest finansowany głównie lokalnie. To nie jest tak, że rosnący deficyt musi szkodzić krajowym obligacjom czy akcjom. Beneficjentom wydatków publicznych rosną z kolei oszczędności, które znów mogą zostać przeznaczone na zakup obligacji.

K.S.: Zauważmy, że relacja długu do PKB w Polsce jest jednak niższa niż w wielu innych krajach.

R.Ch.: Nawet gdybyśmy mieli wyższą relację długu do PKB, to nie spowoduje to, że banki przestaną kupować obligacje skarbowe i nie będą głównym finansującym deficyt budżetowy. Banki są w Polsce nadpłynne, więc tak długo, jak ta sytuacja się nie zmieni i będziemy mieć olbrzymią nadpłynność sektora bankowego, banki będą kupować papiery skarbowe i będą finansować deficyt. Od tej strony nie widać zagrożenia.

To zupełnie inna sytuacja niż 20 lat temu, kiedy udział banków w finansowaniu długu publicznego był dużo niższy a dużo większy był odsetek inwestorów zagranicznych, których nastroje są dużo bardziej zmienne niż inwestorów lokalnych.

CV

Kamil Stolarski

to szef zespołu analiz giełdowych Santander BP. Ekspert sektora bankowego. Ma kilkunastoletnie doświadczenie w sektorze bankowym m.in. w Banku Pekao, Haitongu oraz Deloitte. Absolwent SGH.

CV

Radosław Cholewiński

jest członkiem zarządu Skarbca TFI. Od 16 lat na rynku finansowym. Od ponad 11 lat zarządza portfelami inwestycyjnymi. Od 2013 r. był związany z Pekao TFI (dawniej Pioneer Pekao TFI), gdzie pełnił funkcję zarządzającego funduszami, a następnie wicedyrektora zespołu zarządzania portfelami dłużnymi.

Foto: GG Parkiet