Obroty na NewConnect są zatrważająco niskie, a NCIndex nie może się odbić od dna. Czy NewConnect umiera?
Umiera to raczej za dużo powiedziane, ale na pewno część rynku choruje na tzw. chorobę dopuszczeniową. Na rynek trafiła duża ilość spółek, które – jak się po fakcie okazało – nie spełniały wymagań rynku giełdowego i być może wprowadziły w błąd swoich przyszłych akcjonariuszy co do ich rzeczywistego potencjału. Szybko okazywało się, że wycena na rynku wtórnym weryfikowała optymistyczne założenia, co przekładało się na dramatyczny spadek kursu akcji i w konsekwencji straty dla inwestorów, którzy nie byli w stanie się pozbyć walorów. Takie długoterminowe uwięzienie kapitału spowodowało frustrację i zrażenie się do tego rynku. Dobrze widać to po niskich obrotach na rynku.
A instytucje finansowe?
Tu największą bolączką jest płynność. Inwestorzy finansowi byliby skłonni zainwestować w ciekawe spółki, ale jest to często bardzo trudne zadanie. Mam wrażenie, że fundusze nie są z zasady zainteresowane bardzo małymi podmiotami ze względu na ich niewielką skalę działania, co przekłada się na brak przewidywalności i stosunkowo niską transparentność. Z kolei wśród największych notowanych podmiotów, które docelowo mogą trafić na podstawowy parkiet, odstrasza niski free float albo bardzo wysoka wycena. W tym pierwszym przypadku inwestycja jest możliwa głównie podczas emisji akcji albo poprzez odkupienie walorów od większościowych akcjonariuszy. Często jednak nie są oni zainteresowani sprzedażą znacznych pakietów przy niskich wycenach, z jakimi mamy do czynienia obecnie. W taki sposób zaklęte koło niskiej płynności się zamyka.
Inwestorzy się nie interesują tym rynkiem, ale też trudno znaleźć analityków, którzy by oceniali notowane tam spółki. Wasza firma chyba jest jedyną, która to robi.