Łagodzenie polityki pieniężnej już przynosi namacalne skutki. W wielu krajach tempo wzrostu gospodarczego przyspiesza. No i przede wszystkim drożeją akcje, co oczywiście cieszy inwestorów, ale też jest korzystne dla realnej gospodarki.
A nie obawia się pan skutków ubocznych bezprecedensowo luźnej polityki pieniężnej, zwłaszcza niekonwencjonalnych programów?
Na dłuższą metę, jeśli produktywność światowej gospodarki nie zacznie znów rosnąć, luźna polityka pieniężna może doprowadzić do wzrostu inflacji. Na razie jednak to zagrożenie wydaje mi się odległe i cieszy mnie wpływ, jaki polityka banków centralnych ma na giełdową koniunkturę.
Inwestorom zagrożenie inflacją chyba przystało się wydawać realne, skoro stracili zainteresowanie złotem. Sądzi pan, że ten kruszec będzie nadal taniał?
Trzeba odróżnić rynek fizycznego złota i rynek instrumentów pochodnych na złoto. Inwestorzy wycofali się z rynku derywatów, ale popyt na złoto fizyczne pozostaje bardzo duży. Widać to w danych dotyczących importu złota do Indii. Oczekuję więc, że w dłuższym terminie cena złota się odbije, tym bardziej że obawy dotyczące efektów bezprecedensowej płynności na rynkach prędzej czy później powrócą.
Podobno spółki z rynków wschodzących dość szybko zwiększają zadłużenie zagraniczne, korzystają z dużego popytu na ich obligacje, co wiąże się właśnie z dużą płynnością na rynkach. Czy to nie grozi powtórką kryzysu azjatyckiego z końca lat 90.?
Nie zdziwiłoby mnie to. Cykl koniunkturalny zwykle ma taki przebieg, że w sprzyjających okolicznościach spółki przesadzają z zadłużeniem, co potem staje się dla nich problemem. Ale konsekwencje są jeszcze daleko przed nami.
Mówi pan, że nieustające łagodzenie polityki pieniężnej jest ważnym motorem zwyżek na giełdach. Czy to znaczy, że powinniśmy spodziewać się załamania cen akcji, gdy tylko banki centralne zaczną wycofywać swoje wsparcie dla gospodarki?
Gdyby zrobiły to gwałtownie, oczywiście pojawiłoby się ryzyko poważnego wstrząsu. Ale nie sądzę, aby banki centralne tak postąpiły. Poza tym, jeśli te działania przyniosą korzyści realnej gospodarce, to inwestorzy będą mieli inne powody do kupowania akcji niż luźna polityka pieniężna.
Proszę wyjaśnić, jak definiuje pan rynek wschodzący. Odnoszę wrażenie, że dla pana jest to szersza grupa rynków, niż sugerują popularne indeksy, takie jak MSCI EM. Rynki graniczne to dla pana tylko podgrupa rynków wschodzących.
Dla mnie kryterium jest przede wszystkim niski poziom dochodu per capita. Za rynki wschodzące uważam te same kraje, które Bank Światowy zalicza do grupy państw o niskim i średnim poziomie PKB na mieszkańca. Oczywiście od tej reguły są pewne wyjątki. Na przykład w krajach bliskowschodnich ten wskaźnik jest dość wysoki, ale rozkład dochodów w społeczeństwach jest bardzo nierówny.
Czy to, że kraje rozwijające się coraz bardziej zacieśniają wzajemne relacje, jest istotnym zjawiskiem z perspektywy inwestora?
Bardzo. Regionalne więzi, polegające na przykład na tworzeniu instytucji w rodzaju Azjatyckiego Banku Rozwoju czy Afrykańskiego Banku Rozwoju, są istotne dla efektywnej alokacji kapitału. W ten sposób przyczyniają się do przyspieszenia wzrostu w danym regionie.
Afryka ma pańskim zdaniem zadatki na to, aby stać się nową Azją, czyli powtórzyć jej gospodarczy sukces z ostatnich dekad?
Afryka zdecydowanie zmierza w tym kierunku. W naszym funduszu rynków granicznych dominują właśnie akcje spółek afrykańskich. Spośród dziesięciu krajów, które w ostatniej dekadzie rozwijały się najszybciej na świecie, aż sześć leży w Afryce.
Mobius nad Wisłą inwestuje niewiele
W Polsce można znaleźć wiele atrakcyjnych spółek – przekonuje Mark Mobius. Ale skład portfeli zarządzanych przez niego funduszy sugeruje co innego.
We flagowym Templeton Emerging Markets Fund, najstarszym dostępnym dla amerykańskich inwestorów funduszu akcji rynków wschodzących (istnieje od 1987 r.), pod koniec lutego (nowszych danych nie ma) były akcje tylko jednej firmy z GPW - budowlanego Polnordu. Stanowiły 0,2 proc. portfela (wartego wówczas około 400 mln USD). Dla porównania, udział Polski w MSCI EM, najpopularniejszym indeksie rynków wschodzących, sięgał na koniec I kwartału blisko 1,5 proc. Względem tego indeksu Mobius najmocniej przeważał Indonezję ,Tajlandię i Indie. W większym funduszu Templeton Developing Markets Trust (dysponuje 2,3 mld USD) pod koniec marca w ogóle nie było polskich akcji. Największe pozycje w portfelu stanowiły akcje brazylijskiego browaru AmBev (9,5 proc.), indonezyjskiej spółki motoryzacyjnej Astra International (5,4 proc.) oraz brazylijskiego koncernu tytoniowego Souza Cruz (5,1 proc.). Papiery z GPW pod koniec I kwartału można było za to znaleźć w funduszu akcji małych spółek z rynków wschodzących, Templeton Emerging Markets Small Cap (jego aktywa sięgały niespełna 400 mln USD). Były to: Bogdanka, CCC, LPP i GPW. Akcje przedostatniej z tych firm stanowiły 0,87 proc. aktywów funduszu, pozostałych mniej. W innych funduszach Templetona można jeszcze znaleźć polskie obligacje skarbowe. gs
CV
Mark Mobius (ur. 1936 r.) jest prezesem Templeton Emerging Markets Group, części towarzystwa funduszy Franklin Templeton odpowiedzialnej za inwestycje na rynkach wschodzących. Z Templetonem związał się w 1987 r., zanim jeszcze spółka połączyła się z Franklinem. Zarządzał w niej pierwszym dostępnym dla amerykańskich inwestorów funduszem akcji z rynków wschodzących. Wcześniej m.in. kierował tajwańską firmą inwestycyjną International Investment Trust Company. W latach 60. zdobył tytuł doktora ekonomii na Massachusetts Institute of Technology w Bostonie.
W dniach 6–7 czerwca Mobius wystąpi na IPO Summit Warsaw 2013, jednej z największych konferencji międzynarodowych dla inwestorów zainteresowanych Europą Środkowo-Wschodnią i spółek poszukujących kapitału w tym regionie.