Reklama

Ogień wędrowniczek

Co dwa lata jest tak samo. Kapłanki świętego ognia w Olimpii, czyli przebrane w białe tuniki hoże greckie dziewczyny, zbierają w eliptycznym zwierciadle promienie południowego słońca, zapalają nimi płomień, wybrzmiewa pieśń i znicz olimpijski zaczyna długą drogę do miasta kolejnych igrzysk.

Publikacja: 13.12.2013 05:00

Ogień wędrowniczek

Foto: Archiwum

Nikomu w takiej chwili nie chce się myśleć, że pradawna tradycja została przekształcona we współczesną karykaturę, że żaden starożytny Grek nie biegał w sztafecie z płonącą żagwią wokół Aten i nie tworzył z tej czynności polityczno-marketingowego misterium, którego cel jest dziś tyle bezsensowny, co kosztowny.

Choć wielowymiarowa symbolika ognia w wielu innych okolicznościach do mnie przemawia, to w przypadku podróży ognia olimpijskiego niezmiennie drażni. Tę sztafetę ogniową wymyślił przecież względnie niedawno Carl Diem, szef igrzysk olimpijskich w Berlinie w 1936 r. Wymyślił, by wesprzeć propagandowo nazistowskie igrzyska, dać im oprawę stosowną do teutońskich wyobrażeń o ujarzmieniu żywiołów. Wszystko w tym pomyśle było niemieckie, od lustra marki Zeiss Optics użytego przez greckie dziewice, po stalowy znicz wyprodukowany w fabryce Kruppa, wymyśloną przez niemieckich chemików magnezję i auto Opla z zapasowymi pochodniami sunące za uczestnikami biegu.

Joseph Goebbels dołożył obowiązkowe relacje ze sztafety w radiu, Leni Riefenstahl wszystko pięknie sfilmowała i tak powstał wzorzec, który kopiowany jest do dziś.

Z rytuału nie zrezygnowano nawet po wznowieniu igrzysk w 1948 r. w Londynie, tylko nazwano „sztafetą pokoju", co symbolizować miał gest pierwszego uczestnika, greckiego kaprala Konstantinosa Dimitrelisa, który przed biegiem zrzucił mundur.

W kwestii symboliki pokoju to ja mam wiele płomiennych uwag, pierwsza z brzegu: ostatni znicz (a właściwie 16 tys. zniczy) wyprodukowała dla igrzysk w Soczi fabryka Krasmasz z Krasnojarska, bardziej znana na rynku z dostarczania części do rakiet kosmicznych, łodzi podwodnych i pocisków balistycznych różnego zasięgu.

Reklama
Reklama

Idei wzniecania pokoju ogniem na Elbrusie, dnie jeziora Bajkał i w międzynarodowej stacji kosmicznej (wszędzie tam dotarł znicz z Krasmaszu) nie chce się nawet komentować, bo wiadomo, że o co innego chodzi. O 65 tysięcy kilometrów promocji logo igrzysk i zaprzyjaźnionych sponsorów. O biznes, taki jak inne, tylko przykryty fałszem ideologii. O to, by ogień nieśli David Beckham, Lance Armstrong, P-Diddy, Tom Cruise i Donald Trump.

Na klasyczne pytania: ile to kosztuje i kto za to płaci, pewnie nie dostaniemy dokładnej odpowiedzi, ale trochę wiadomo. Brytyjczycy napisali niedawno raport o tym, ile kosztował tamtejszych podatników szlak płomienia olimpijskiego w 2012 r. tylko na Wyspach – wyszło 6 mln funtów.

Ile ogień wędrowniczek będzie kosztował Rosjan, strach pomyśleć. Jak ktoś powtarza, że przecież warto, że to naśladowanie starożytnych Greków, rzeknę tylko, że naśladowanie Greków we wszystkim, co robili, spowodowałoby upadek światowej ekonomii pewnie w jakieś dwa tygodnie.

[email protected]

Parkiet PLUS
Mikołajkowy prezent dla kredytobiorców od RPP. Ale nie dla deponentów
Materiał Promocyjny
Inwestycje: Polska między optymizmem a wyzwaniami
Parkiet PLUS
Czy polskie społeczeństwo w sferze finansowej postępuje uczciwie?
Parkiet PLUS
Inwestorzy nie boją się o obligacje deweloperów
Parkiet PLUS
Konsumpcja zaczyna hamować wzrost oszczędności
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Parkiet PLUS
Po dwóch latach Europejska Emerytura dała ponad 30-proc. stopę zwrotu
Parkiet PLUS
Miliardowe zyski banków. To ostatni tak dobry kwartał przed podwyżką CIT?
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama