Tym samym zakończenie polityki luzowania ilościowego (QE) przez bank centralny USA okazało się kolejnym zignorowanym zagrożeniem, jakie w ostatnich latach miały zatrzymać na dobre hossę na nowojorskiej giełdzie (wcześniej były to między innymi: rozpad strefy euro, kolejna wielka recesja, bankructwo Grecji, spowolnienie w Chinach, klif fiskalny w Stanach, Cypr). Wiele z tych zagrożeń cały czas się tli, pozostając w cieniu i czekając na dogaszenie lub odpowiedni katalizator, by wybuchnąć na nowo. Tak samo jest zapewne z kwestią zamknięcia pras drukarskich przez amerykański bank centralny. Na razie jednak światowe parkiety wyszły z kolejnej próby obronną ręką. Niestety, wcale nie ułatwia to odpowiedzi na pytanie, co dalej z amerykańskim rynkiem akcji. Nie dość, że indeksy biją rekordy, to tegoroczny wzrost S&P500 przekroczył już 20 proc. i to po 11-proc. wzroście w roku ubiegłym. Takie tempo zmian cen akcji, przynajmniej teoretycznie, powinno korespondować z ponadprzeciętnym wzrostem gospodarczym (lub przynajmniej jego zapowiedzią). Niestety, roczny przyrost PKB w Stanach Zjednoczonych od dwóch kwartałów nie przekracza 1,5 proc. (jest to i tak więcej niż w Polsce). Natomiast prognozy wzrostu gospodarczego w całym 2013 roku spadły z 2,2 proc. w lipcu ubiegłego roku do 1,8 proc. obecnie. W tym samym czasie S&P500 wzrósł o 23 proc. Mało tego, licząc od początku 2012 roku amerykański indeks wzrósł o ponad 35 proc. przy wzroście realnego PKB o zaledwie 2,6 proc. w ciągu ostatniego półtora roku. Trzeba przyznać, że to dość nietypowa i mało intuicyjna korelacja. Począwszy od drugiej wojny światowej jest to dopiero piąty przypadek tak istotnej rozbieżności pomiędzy tempem rozwoju gospodarczego a zachowaniem rynków finansowych. Trzykrotnie (w 1954, 1983 i 1992 roku) rynek akcji wyszedł z tej potyczki zwycięsko, gdyż następowała szybka poprawa sytuacji ekonomicznej. Jedynie w 1980 roku wyskok cen akcji okazał się pułapką, a indeksy musiały oddać to, co zarobiły, gdyż ożywienie było nietrwałe.
Zdezorientowani inwestorzy
W związku z tym trudno się dziwić, że sami inwestorzy też są dość zdezorientowani. W USA udział indywidualnych graczy o neutralnym nastawieniu do rynku akcji wzrósł ostatnio do poziomu najwyższego od kilku lat. Ostatnie takie wyskoki niezdecydowania widzieliśmy w marcu 2010 i grudniu 2011 roku. W obu przypadkach, podobnie jak obecnie, ten brak jednoznacznej opinii co do perspektyw rynku miał miejsce w czasie szybkich zwyżek indeksów następujących po gwałtownej i groźnie wyglądającej przecenie.
Generalnie sentyment panujący obecnie wśród inwestorów mających sprecyzowane poglądy na rynek jest pozytywny, ale trudno go nazwać ekstremalnym. Z tej perspektywy trochę miejsca do zwyżek jeszcze zostało. Coraz bardziej wymagająco zaczynają natomiast wyglądać wyceny. W przypadku spółek z indeksu S&P500 już prawie 17-krotnie przekraczają one raportowane przez przedsiębiorstwa zyski. Częściej używany przez amerykańskich finansistów wskaźnik ceny do prognozowanego zysku (kolejne 12 miesięcy) doszedł prawie do 15, czyli poziomu ostatni raz widzianego w 2007 roku (wykres 1). Dopóki trend przyszłych zysków na akcje jest rosnący (obecnie zakładany jest przyrost o 13 proc. w ciągu roku), a raportowane wyniki nie dają powodu do niepokoju, ustanawianie kolejnych rekordów na indeksach da się usprawiedliwić. Tempo zmian cen na rynkach powinno jednak współgrać z dynamiką produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej, a więc z potencjałem przychodowym firm. Co prawda w drugim kwartale amerykańskie spółki znowu zdołały pobić zarówno prognozy dotyczące przychodów, jak i zysków na akcje, lecz wcześniej oczekiwania te były sukcesywnie ograniczane.
Oznaki poprawy
Ten mechanizm stał się już znakiem firmowym hossy ostatnich dwóch lat. Zdecydowana większość spółek (ok. 80 proc.) decydujących się na przekazanie rynkowi szacunków wyników na kolejny kwartał sugeruje pogorszenie sytuacji finansowej. W rezultacie, aż w dwóch trzecich analiz zmieniających EPS następuje obniżenie oczekiwanego wyniku. Co ciekawe, analogiczny procent analityków zmieniających ceny docelowe dla spółek podwyższa je (wykres 2). Obie wielkości są zdeterminowane, pierwsza przez nastawienie samych spółek, druga przez nieustającą hossę i ściganie się analityków z rosnącymi cenami firm. Rozwarcie nożyc powoduje, że inwestorzy akceptują coraz to wyższe mnożniki wycen. Dzięki temu, że przez dłuższy czas obniżane były szacunki wyników za dany kwartał, z tym większą radością rynkowi gracze przyjmują natomiast notoryczne podbijanie prognoz przez spółki. Jednocześnie przymykają oko na zmniejszanie oczekiwanych wyników w następnym sezonie raportowym. Mijają kolejne kwartały i po roku okazuje się, że prognoza zysków na 2013 rok dla indeksu S&P500 spadła o 5 proc., podczas gdy rynek wynagrodził inwestorom ten „zawód" 20-proc. wzrostem indeksu (wykres 3). Dlatego, chociaż jestem sceptycznie nastawiony do realności wygenerowania przez spółki z S&P500 zysku na akcje w obecnie przewidywanych wartościach (2013 r. – 110 USD, 2014 r. – 122 USD), to nie spodziewam się, żeby ewentualne „rozczarowanie" zmieniło dotychczasowy trend na amerykańskim parkiecie.
Tym bardziej że ostatnie dane napływające praktycznie z całego świata (a szczególnie z Europy) zaczynają uprawdopodabniać hipotezę o gospodarczym ożywieniu w drugiej połowie roku. Rosnące już trzeci miesiąc z rzędu wskaźniki PMI ciężko jest traktować jako jednorazowy wyskok. Dodatkowo, ich wyjście powyżej 50 punktów w niektórych europejskich państwach świadczy już nie tylko o zanikającym spowolnieniu, ale stanowi też sygnał poprawy w gospodarce (wykres 4). Oczywiście taki odczyt nie gwarantuje jeszcze trwałości i znaczącej siły ożywienia, a oznacza jedynie poprawę w stosunku do poprzedniego miesiąca. Do gospodarczej ekspansji daleka droga. Wiele innych wskaźników ekonomicznych, takich jak akcja kredytowa, spłacalność pożyczek, sprzedaż samochodów, poziom zatrudnienia czy inwestycje przedsiębiorstw, w dalszym ciągu nie pokazuje oznak poprawy, szczególnie w południowej Europie. Jednak polepszenie nastrojów (zarówno wśród konsumentów, jak i przedsiębiorców) w strefie euro jest wyraźne (wykres 5). Tak samo zresztą jak zadziwiająco dobre zachowanie się europejskich indeksów giełdowych w ostatnich miesiącach. Daje to nadzieję na kontynuację trendu wzrostowego także w przypadku innych wskaźników, takich jak produkcja przemysłowa czy sprzedaż detaliczna (wykres 6).