W naszym grudniowym raporcie na temat alokacji zaprezentowaliśmy przykładowe, dobrze zdywersyfikowane portfele inwestycyjne, które historycznie przyniosłyby korzystny stosunek zysku do ryzyka. Jako jeden z wielu składników znalazły się tam też obligacje skarbowe, a konkretnie – obligacje o stałym oprocentowaniu, czyli najbardziej wrażliwe na wahania inflacji i stóp procentowych.
Przykładowo w kompromisowej alokacji zrównoważonej „skarbówkom" o stałym kuponie (reprezentowanym przez indeks TBSP – Treasury BondSpot Poland) przyznaliśmy 20 proc. udziału w całym portfelu.
Jakie są argumenty za umieszczeniem tego typu obligacji w koszyku inwestycyjnym, a jakie przeciw ich obecności, względnie przeciw przyznawaniu im istotnego udziału?
Relatywnie niska rentowność...
Paradoksalnie rozpoczniemy nasze rozważania od najpoważniejszego argumentu przeciw inwestowaniu w omawianą klasę aktywów. Rentowność benchmarkowych obligacji 10-letnich o stałym kuponie to obecnie ok. 3 proc. rocznie (na rentowność składa się oprocentowanie plus to czy obligacje kupujemy na rynku wtórnym poniżej czy powyżej nominału – w przypadku papierów wyemitowanych kilka lat temu jest to z reguły sporo powyżej nominału).
Owe 3 proc. to nie jest oczywiście oszałamiająca stopa zwrotu, zwłaszcza że należało będzie od niej odliczyć jeszcze podatek (zwykle 19 proc. – to daje ok. 2,4 proc. stopy zwrotu po opodatkowaniu) oraz przyszłą inflację. Obecnie mamy do czynienia z deflacją (ujemną inflacją), ale kto wie, co z cenami może stać się w dalekiej przyszłości? Gdyby na dłuższą metę inflacja była równa celowi NBP (2,5 proc.), to po jej odliczeniu (oraz podatków) obligacje nie przyniosłyby żadnych realnych zysków. Oczywiście sytuacja pod tym względem zmieniłaby się in plus, gdyby rentowność urosła np. do 4 proc. (ale to wymagałoby spadku cen obligacji).