O bieżącym roku na rynkach finansowych można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest nudny. O ile wcześniej „rozrywki" inwestorom dostarczali przede wszystkim rodzimi politycy, o tyle dla odmiany najnowszym epizodem okazał się oczywiście Brexit. Panika po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum przyczyniła się do zejścia głównych indeksów GPW w pobliże styczniowych dołków.
Te dynamiczne ruchy notowań skłaniają do odświeżenia rozważań na temat poziomu wycen akcji na warszawskim parkiecie. Czy są tanie, a może ciągle drogie?
Już na wstępie trzeba przyznać, że nie istnieje jedno, „jedynie słuszne" kryterium oceny atrakcyjności wycen. Oprócz tego, że w arsenale analityków są różne wskaźniki (typu P/E – cena/zysk), istnieją jeszcze rozmaite sposoby ich liczenia. Prześledzimy cztery wybrane kryteria i zobaczymy, czy wnioski są w miarę spójne.
I. Wskaźnik P/E (cena/zysk) dla całego rynku
Zacznijmy od naszego autorskiego sposobu pomiaru. Na podstawie danych GPW obliczamy medianę wskaźników P/E dla wszystkich notowanych spółek (mediana = wartość środkowa; dokładnie połowa firm ma P/E niższy od mediany, a druga połowa – wyższy).
W czarny piątek wskaźnik dla statystycznej giełdowej firmy spadł do 11,6. Z pewnością nie jest to poziom wysoki, bo za taki można uznać wartości rzędu 15 i więcej (w szczycie bańki spekulacyjnej w 2007 r. mediana P/E przekraczała kosmiczny pułap 30!). Ale czy jest tanio? Raczej tak, bo wskaźnik jest poniżej pokryzysowej normy z lat 2009–2016 (12,8). Nie jest jednak bardzo tanio. Poziom wycen nie jest tak okazyjny, jak np. na przełomie lat 2011 i 2012 (9,5), a tym bardziej w lutym 2009 r. (poniżej 7,0). Zauważmy jednak, że były to poziomy charakterystyczne dla okresów strachu przed globalną recesją.