Choć po prezentacji koncepcji zmian wciąż pozostaje wiele pytań, to jeden z głównych powodów obaw naszych inwestorów przestaje mieć kluczowe znaczenie. Jednak na razie reakcja rynku jest umiarkowanie pozytywna.
Prywatyzacja zamiast nacjonalizacji
Obawy związane z likwidacją OFE i przekazaniem zarządzanych przez nie aktywów pod państwową pieczę, oznaczającym uzyskanie przez państwo istotnego wpływu na sporą grupę prywatnych firm, zostały w dużej mierze zażegnane. Na szczegóły i konkrety trzeba będzie jeszcze poczekać, ale jeden z głównych czynników ciążących nad całym rynkiem, a przede wszystkim nad segmentem małych i średnich firm, traci swój destrukcyjny wpływ na giełdową koniunkturę. Ta jednak nie chce się radykalnie poprawić, co na razie wiązać można z negatywnym wpływem sytuacji w otoczeniu.
Chwile grozy, jakie przeżyli w miniony poniedziałek warszawscy inwestorzy, na szczęście szybko minęły, ale wyjaśnienia wicepremiera Morawieckiego dotyczące sposobu ostatecznego rozwiązania kwestii OFE nie spowodowały też euforii. Zniżkujący w najgorszym momencie o 2,6 proc. indeks średnich spółek zakończył sesję spadkiem o 1,9 proc., ale w kolejnych dniach nie był w stanie powrócić powyżej poziomu z jej zamknięcia, podobnie jak pozostałe główne wskaźniki. Większość opinii wskazuje, że należy się cieszyć z „polubownego" sposobu załatwienia sprawy, czyli likwidacji OFE w drodze ich przekształcenia w TFI i prywatyzacji będących w ich gestii aktywów w postaci akcji zamiast nacjonalizacji, której obawiano się najbardziej. Nacjonalizacją ma jednak zostać objęta jedna czwarta zgromadzonych w OFE składek, a więc jakieś koszty tej operacji przyszli emeryci poniosą. Dla inwestorów najważniejsze jest jednak to, że zmiany nie „dotkną" akcji polskich spółek. Na razie podchodzą do nich z rezerwą, choć nie można wykluczyć, że wkrótce nastroje na warszawskim parkiecie ulegną bardziej wyraźnej poprawie. Gdyby jeszcze było wiadomo, co z tymi frankami...
Na świecie wciąż niepewnie
Sytuacja na głównych rynkach zagranicznych nadal pozostaje pod wpływem wyników brytyjskiego referendum, choć można się doszukiwać obaw związanych także z innymi czynnikami. Mogą one uwidocznić się w najbliższym czasie. Chodzi przede wszystkim o sytuację w Chinach oraz nastawienie Fedu, ale Europa także ma swoje problemy, nawet nie licząc Wielkiej Brytanii.
Od poniedziałku do czwartku indeks giełdy we Frankfurcie tracił 3,7 proc., co oznaczało najmocniejszą tygodniową przecenę od lutego. Jedynym pocieszeniem jest to, że w trakcie tych czterech sesji nie zszedł poniżej dołka z końca czerwca i utrzymał się powyżej 9400 punktów. Sięgające zaledwie 0,5 proc. czwartkowe odreagowanie, po trzech dniach mocnych spadków, nie wyglądało jednak imponująco. Niezbyt optymistycznie prezentuje się także sytuacja na Wall Street. S&P500 utknął w okolicach 2100 pkt, a próby pokonania tego poziomu szły bardzo opornie. Decyzje w sprawie kierunku ruchu na amerykańskim parkiecie powinny się rozstrzygnąć w najbliższych dniach. Kluczem może być interpretacja danych makroekonomicznych, w tym w szczególności dotyczących kondycji rynku pracy. Indeks rynków wschodzących spadł do czwartku o 2,6 proc., co nie jest dobrym sygnałem dla naszego parkietu. Na tle zarówno giełd rozwiniętych, jak i emerging markets, pozytywnie wyróżniał się za to parkiet w Chinach. Shanghai Composite poszedł w górę o 1,9 proc. Jednak piątkowy spadek o 1 proc. może sygnalizować obawy przed publikacją ważnych danych makroekonomicznych, czekających inwestorów w najbliższych dniach.