Inwestorzy taktykę banków centralnych „wait and see" na razie biorą za dobrą monetę, ale ich cierpliwość może się wyczerpać.
Letni rajd z przeszkodami
Wzrostowa fala, napędzana po części odreagowaniem wstrząsu po brytyjskim referendum, a po części nadziejami na stanowcze działania głównych banków centralnych, była w ostatnich dniach kontynuowana, jednak nie bez wahań. W miniony czwartek omal nie doszło do niekorzystnego dla europejskich byków zwrotu sytuacji, ale ostatecznie skończyło się tylko na wyhamowaniu tempa marszu w górę. DAX po dobrym początku dnia zatrzymał się tuż pod poziomem 10 200 punktów, ale na atak sił nie starczyło. Przedpołudniowe osłabienie tłumaczono rozczarowującą deklaracją szefa Banku Japonii, który oświadczył, że obecnie nie ma ani potrzeby, ani możliwości rozpoczęcia akcji zrzucania pieniędzy z przysłowiowego helikoptera. Widać więc, że konsultacje Haruhiko Kurody z uchodzącym za specjalistę od tego typu przedsięwzięć Benem Bernanke, nie dotyczyły tylko tego, jakiego typu maszyn użyć, lecz raczej samego sensu ich wysyłania. W dalszej części dnia giełdom nie pomógł też Mario Draghi, który nie dość, że nic nie zrobił, to jeszcze jego deklaracje brzmiały niezbyt przekonująco i ograniczyły się do zapowiedzi kontynuacji dotychczasowych działań.
Można jednak powiedzieć, że plan minimum, czyli powrót głównych europejskich indeksów do poziomu sprzed ogłoszenia wyników brytyjskiego referendum, został z grubsza wykonany. Pytanie, co dalej, wciąż pozostaje otwarte. DAX i CAC40 od pamiętnego tąpnięcia zyskały po niemal 10 proc. i zastanawiają się nad odpoczynkiem. Sztuka ta udała się także londyńskiemu FTSE250, który od dołka wzrósł o 14 proc. O odrobieniu strat nie mogło być mowy w przypadku indeksu giełdy we Włoszech, kraju pretendującego do głównego źródła zagrożenia dla Europy oraz wskaźników Hiszpanii i Portugalii, państw objętych procedurą nadmiernego deficytu. Niewykluczone, że wkrótce przyjdzie nie tylko przypomnieć sobie skrót PIGS, ale także zabrać się za szacowaną na niemal bilion euro górę złych długów, nagromadzonych w bankach eurolandu. Problem w tym, że mechanizmy mające służyć ratowaniu banków, które zaczęto tworzyć po globalnym kryzysie finansowym, wciąż nie są gotowe, by sprostać temu wyzwaniu.
Wall Street z kolei nie widzi żadnych przeszkód w kontynuacji zwyżki i biciu kolejnych rekordów. Rozpoczęty sezon publikacji raportów finansowych spółek raczej sprzyja bykom. Dopiero czwartkowa sesja przyniosła niewielką korektę, sprowokowaną między innymi rozczarowaniem ze strony Intela. Poważniejsze zagrożenie może przynieść zbliżające się posiedzenie Fedu. Żadnych decyzji rzecz jasna nie należy się spodziewać, ale niezłe dane makroekonomiczne w połączeniu z dobrą sytuacją na rynkach finansowych, mogą skłonić Janet Yellen do przypomnienia inwestorom, że cykl zaostrzania polityki pieniężnej jeszcze się nie skończył.
MFW szacuje szkody
W czasie, gdy rynki finansowe zajęte były odreagowywaniem brexitowego załamania, Międzynarodowy Fundusz Walutowy biedził się nad pierwszym przybliżeniem konsekwencji wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, grożących światu. Ogólny bilans nie wgląda najgorzej, gdyż wcześniejsze prognozy dla globalnej gospodarki na obecny i przyszły rok zostały obniżone jedynie o 0,1 punktu procentowego, czyli odpowiednio do 3,1 i 3,4 proc. Warto też zauważyć, że MFW nie dostrzega zagrożeń dla dynamiki gospodarek krajów rozwijających się oraz dla Stanów Zjednoczonych i Chin. W przypadku tych ostatnich, niezmieniona prognoza zakłada jednak spadek tempa wzrostu w przyszłym roku do 6,2 proc. O ile nie dziwi drastyczne cięcie prognoz dla Wielkiej Brytanii do 1,7 proc. na obecny rok i 1,3 proc. na 2017 r., to zaskoczenie i niepokój towarzyszą redukcji o 0,4 punktu procentowego szacunku dla niemieckiej gospodarki, która według MFW ma w przyszłym roku wzrosnąć o zaledwie 1,2 proc. Strach pomyśleć, co w takim razie za rok będzie się działo we Francji i Włoszech oraz jak wpłynie to na naszą gospodarkę, dla której akurat prognoza na 2017 r. została podwyższona z 3,6 do 3,7 proc. Widać, że MFW wierzy w moc polskiego konsumenta i programu 500+. Trzeba przy tym pamiętać, że szacunki te obejmują na razie jedynie negatywny wpływ niepewności związanej z Brexitem, a nie konkretne konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii ze wspólnoty.