O kierunku ruchu na giełdach przesądzić może środowe posiedzenie Fedu. Przed nim na rynkach panuje spory galimatias, częściowo będący wynikiem licznych niejednoznacznych i niezbyt spójnych wypowiedzi przedstawicieli rezerwy federalnej, a częściowo wynikający z rozbieżności jastrzębich sygnałów z danymi napływającymi z amerykańskiej gospodarki.
Raczej nie podniosą, ale mogą pogrozić
Mimo to szacowane ostatnio na zaledwie 12 proc. prawdopodobieństwo wrześniowej podwyżki stóp procentowych wskazuje, że inwestorzy mają jasny pogląd na to, co się stanie w środę. A jeśli tak, to jak tłumaczyć zdecydowane pogorszenie nastrojów przejawiające się w sporych spadkach na większości rynków oraz dawno niewidzianym rozchwianiu notowań? Niepewność wiąże się dopiero z grudniowym posiedzeniem Fedu, w przypadku którego szanse na zaostrzenie polityki szacowane są na około 50 proc. Do grudnia jeszcze sporo czasu, więc skąd te nerwy? Prawdopodobnie spora część emocji wiąże się ze zbliżającymi się wyborami, których wynik równie trudno przewidzieć, jak decyzje Fedu. Z jednej strony mamy do czynienia z niespodziewanymi kłopotami zdrowotnymi Hillary Clinton, której zwycięstwo wiązałoby się z większą przewidywalnością zarówno w sferze polityki, jak i ekonomii. Z drugiej są niepokojące szacunki dotyczące tego, jakie skutki dla amerykańskiej i światowej gospodarki mogłyby przynieść decyzje Donalda Trumpa.
O ile na temat tego, czego się boją inwestorzy, można jedynie spekulować, o tyle skalę tego strachu można poznać bez problemu, obserwując sytuację na rynkach finansowych. Problem, jak zwykle, jest z prognozą. W poprzedni piątek, po jastrzębiej wypowiedzi Erica Rosengena, S&P 500 zaliczył 2,5-proc. zniżkę, czyli największy ruch od czasu szoku po referendum w Wielkiej Brytanii. Już w miniony poniedziałek znaczna część tego spadku została odrobiona dzięki zupełnie przeciwstawnej opinii Lael Brainard.
Wtorek i środa przyniosły pogłębienie spadkowej tendencji, która została powstrzymana w czwartek dzięki rozczarowującym danym o sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej, łagodzącym obawy Rosengrena, dotyczące niebezpieczeństwa przegrzania amerykańskiej gospodarki. Łączny bilans strachu dla S&P 500 z ostatnich dni wynosi minus 1,7 proc., a w szczytowym momencie sięgał minus 2,7 proc. Indeks giełdy we Frankfurcie stracił w tym czasie 3 proc., w czym pewien udział miało rozczarowanie brakiem działań Europejskiego Banku Centralnego. Niemal 4 proc. stracił od 6 września MSCI Emerging Markets, ale spadek zatrzymał się na poziomie technicznego wsparcia.
Perturbacje nie ominęły rynku długu. Rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich w ciągu kilku dni skoczyła z 1,54 do 1,72 proc., wybijając się z trwającego od połowy lipca zakresu wahań zawierającego się między 1,5 a 1,6 proc. Pęknięcie obligacyjnej bańki uznawane jest za największe zagrożenie dla rynków finansowych. Trudno jednak przypuszczać, by rezerwa federalna miała zamiar do tego dopuścić. Na tym tle wyjątkowym spokojem charakteryzowały się w ostatnich dniach notowania dolara. Ten stan także można łatwo wytłumaczyć niepewnością powstrzymującą inwestorów przed podejmowaniem ryzykownych decyzji.