Jak na aktywność zawodową statystycznego człowieka wpłynęłaby świadomość, że będzie co miesiąc bezwarunkowo dostawał określoną kwotę pieniędzy?
Rozumiem, że nawiązuje pan do koncepcji dochodu podstawowego, którego jestem adwokatem?
Tak, krytycy tej koncepcji alarmują, że jej zastosowanie w praktyce doprowadziłoby do spadku podaży pracy w sytuacji, gdy wielu gospodarkom zaczyna grozić niedobór pracowników wskutek starzenia się społeczeństw.
To jest błędne argumenty wynikające z niezrozumienia, czym miałby być dochód podstawowy i jakie są przesłanki, aby go wprowadzić. Twierdzę, że dochodzimy do momentu, gdy takie świadczenie – wypłacane regularnie każdemu obywatelowi bez względu na dochody – stanie się w wielu krajach koniecznością. Na świecie od dekad rosną nierówności dochodowe i nic nie wskazuje na to, aby ten proces miał ustać. W krajach Zachodu płace dużej części obywateli będą stały w miejscu, a nawet malały. W efekcie będzie się powiększała klasa społeczna, którą nazywam prekariatem. To są ludzie, którzy muszą polegać na dochodach z pracy, bo nie dysponują kapitałem i nie mogą liczyć na świadczenia społeczne, a jednocześnie borykają się z niepewnością zatrudnienia i zmiennością wynagrodzeń. Zwykle są też mocno zadłużeni, co w połączeniu z niepewnymi dochodami i brakiem perspektyw na awans społeczny czyni ich życie bardzo stresującym. Otóż jeśli pozwolimy, żeby coraz większe rzesze ludzi nie miały poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego, czeka nas fala populizmu ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Prekariusze, jak ich pan nazywa, to głównie ludzie młodzi. Naprawdę sądzi pan, że gdyby otrzymywali pensję obywatelską, chcieliby się podejmować nisko płatnej pracy, często poniżej kwalifikacji?