Wpływ amerykańskich wyborów na rynki może być tylko chwilowy

Donald Trump swoimi hasłami potrafi zaskakiwać nawet reprezentowanych przez siebie republikanów. Szokuje zwłaszcza zapowiedziami wojny celnej z Chinami i Meksykiem. Jeśli wygra, kontrowersyjne zapowiedzi przejdą jednak konfrontację z realiami.

Aktualizacja: 06.02.2017 15:50 Publikacja: 16.10.2016 10:28

Wpływ amerykańskich wyborów na rynki może być tylko chwilowy

Foto: Bloomberg

Już niebawem, 8 listopada, największe wydarzenie polityczne tego roku – wybory prezydenckie w USA. Kampanię wyborczą obserwują oczywiście także inwestorzy, traderzy, analitycy i ekonomiści, zastanawiając się, po pierwsze, jaki może być krótkoterminowy wpływ wyników elekcji na rynki, a po drugie – w jakim kierunku podąży polityka ekonomiczna w największej gospodarce świata.

Wraz ze zbliżaniem się terminu elekcji kampania wyborcza wkroczyła niestety w emocjonalny etap, w którym słyszymy więcej o wzajemnych zarzutach kandydatów niż o ich konkretnych postulatach. Postanowiliśmy więc zaprezentować esencję pomysłów Hillary Clinton i Donalda Trumpa na ważne kwestie ekonomiczne, które mogą mieć wpływ także na światową gospodarkę. Źródłem wiedzy były dla nas analizy „The Wall Street Journal" (ale nie tylko). Nie będziemy się w tym miejscu zastanawiać nad kwestiami o czysto politycznym lub społecznym charakterze, jak np. nielegalna imigracja czy geopolityka – to już inna historia.

Co czeka gospodarkę

Zacznijmy od Hillary Clinton. Jej hasła w przybliżeniu odpowiadają tradycyjnemu postrzeganiu demokratów jako amerykańskiej umiarkowanej lewicy. Chce m.in. wyższych podatków dla najbogatszych, wyższych świadczeń dla najuboższych emerytów, systematycznego wzrostu płacy minimalnej, wzrostu wydatków na infrastrukturę w celu pobudzenia gospodarki, zaostrzenia nadzoru nad Wall Street i bankami. Z natury rzeczy można przypuszczać, że w wielu punktach jej polityka byłaby w dużym stopniu kontynuacją działań urzędującego od niemal ośmiu lat prezydenta Baracka Obamy, także demokraty.

Teoretycznie wymienione hasła nie powinny być specjalnie lubiane przez inwestorów na Wall Street. Powinni oni raczej hołubić kandydata bardziej prorynkowej Partii Republikańskiej. Tutaj jednak pojawia się problem. Hasła wyborcze Donalda Trumpa są bowiem dość luźno powiązane z tradycyjnym nastawieniem partii, którą reprezentuje. Owszem, opowiada się choćby za deregulacją rynku kapitałowego i cięciem podatków, ale towarzyszy temu zestaw innych haseł, które razem wzięte niekoniecznie stanowią spójną całość. Wielkiej redukcji podatków towarzyszyć miałby bowiem skok wydatków na infrastrukturę i obronę, brak bolesnych cięć w borykającym się z coraz większym deficytem Social Security (odpowiednik naszego ZUS), a jednocześnie... spłata długu publicznego w ciągu ośmiu lat (swoją drogą także Hillary Clinton krytykowana jest za niekonkretne zapowiedzi ograniczenia długu).

Obserwatorzy zarzucają Trumpowi brak konsekwencji, co dobrze obrazuje jego opinia na temat płacy minimalnej, którą chce systematycznie podnosić Hillary Clinton. Według „WSJ" Trump najpierw twierdził, że wynagrodzenia są za wysokie, potem chciał pozostawić poszczególnym stanom decydowanie o wysokości płacy minimalnej, by ostatnio opowiedzieć się – wbrew tradycyjnemu stanowisku republikanów – za jej podniesieniem na poziomie federalnym.

Fed mógłby zmienić kurs

Trump nie jest raczej ulubieńcem Wall Street także z innych względów. Nie tylko dlatego, że z czołowymi bankami inwestycyjnymi łączą go ponoć dość napięte stosunki biznesowe. Zasłynął bowiem jako zwolennik protekcjonizmu. Opowiedział się za renegocjacją lub wręcz zerwaniem porozumienia handlowego NAFTA z Meksykiem i Kanadą, drastycznym podniesieniem ceł na import z Chin, a Światową Organizację Handlu (WTO) określił mianem „katastrofy". Ekonomiści zarzucają mu, że tego rodzaju pomysły doprowadziłyby do natychmiastowej reakcji partnerów handlowych i globalnej wojny handlowej, a to w ostatecznym rozrachunku mogłoby tylko zaszkodzić światowej gospodarce. Przypominają, że Stany eksperymentowały z protekcjonizmem w czasach Wielkiego Kryzysu lat 30. – niestety, skutki okazały się opłakane i odwrotne do zamierzonych.

Właśnie z tych względów ewentualna wygrana Donalda Trumpa w listopadowych wyborach mogłaby wywołać nerwowe reakcje – nie tylko na Wall Street, ale przede wszystkim na rynkach wschodzących, przynajmniej na krótką metę.

A na dłuższą? Tak jak to zwykle bywa, kiedy wyborczy kurz opada, śmiałe hasła przechodzą konfrontację z realiami. Być może więc strach przed nośnymi politycznie protekcjonistycznymi sloganami Trumpa jest przesadzony, a same hasła mają za zadanie odróżnić go od rywalki. Tym bardziej że prezydent USA nie ma ustawowego prawa do samodzielnego decydowania o tak poważnych kwestiach – tego rodzaju projekty wymagają uchwalenia przez Kongres, a przecież nawet w gronie republikanów nie brakuje głosów krytycznych wobec pomysłów ekscentrycznego kandydata.

Istotna może być inna sprawa – po ewentualnej wygranej Trump może być skłonny do nominowania własnego kandydata na szefa Fedu. Kadencja obecnej szefowej Janet Yellen upływa w lutym 2018 r. Kto wie, czy jej następca nie byłby większym „jastrzębiem", skłonnym do szybszego podnoszenia stóp procentowych? Podczas niedawnej debaty Trump wspomniał, że polityka Fedu doprowadziła do powstania bańki spekulacyjnej na rynku akcji (według wielu opinii akurat tutaj Trump ma trochę racji). Pod tym względem jego opinie są dość spójne ze stanowiskiem republikanów, którzy przez lata krytykowali bank centralny za zbyt luźną ich zdaniem politykę monetarną.

Demokraci lepsi dla giełdy i dolara?

Nadchodzące wybory to okazja do swoistej zabawy historią. Ciekawostką samą w sobie jest fakt, że każdy z ostatnich trzech prezydentów USA urzędował przez dwie kolejne kadencje. Jednocześnie po odejściu ze stanowiska reprezentanta danej partii jego miejsce zajmował kandydat partii opozycyjnej. Gdyby trzymać się tej drugiej zależności, to należałoby oczekiwać, że na fali „znużenia" ośmioletnimi rządami demokratów teraz zatriumfują dla odmiany republikanie. I jeszcze jedna ciekawostka – na przestrzeni ostatniego ćwierć wieku zarówno amerykańskie akcje, jak i dolar sprawowały się dużo lepiej w trakcie kadencji prezydentów o... demokratycznym rodowodzie. Z drugiej strony to właśnie za czasów Billa Clintona została napompowana tzw. bańka internetowa, której pęknięcie przyniosło bolesne skutki dla gospodarki już za czasów republikanina George'a W. Busha. Niektórzy twierdzą, że podobna bańka spekulacyjna na rynku akcji powstała też w trakcie drugiej kadencji Baracka Obamy, a jej skutki będą widoczne dopiero za jakiś czas.

Hillary Clinton (ur. 1947)

Żona byłego prezydenta USA Billa Clintona. Może się pochwalić bujną karierą polityczną, nie tylko jako pierwsza dama. Już raz próbowała sił w wyborach prezydenckich – w 2008 r., ale wówczas przegrała rywalizację o nominację Partii Demokratycznej z Barackiem Obamą, który później powierzył jej jednak stanowisko sekretarza stanu – pełniła je do 2013 r. Wcześniej dwukrotnie zasiadała w Senacie.

Donald Trump (ur. 1946)

Miliarder, który zasłynął z ambitnych projektów na rynku nieruchomości komercyjnych. W tym roku „Forbes" oszacował jego majątek na 3,7 mld USD. Swych sił w wielkiej polityce spróbował po raz pierwszy w 2000 r., starając się o nominację niszowej Partii Reform w wyborach prezydenckich. Potem wspierał na zmianę zarówno demokratów, jak i republikanów.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie