Już niebawem, 8 listopada, największe wydarzenie polityczne tego roku – wybory prezydenckie w USA. Kampanię wyborczą obserwują oczywiście także inwestorzy, traderzy, analitycy i ekonomiści, zastanawiając się, po pierwsze, jaki może być krótkoterminowy wpływ wyników elekcji na rynki, a po drugie – w jakim kierunku podąży polityka ekonomiczna w największej gospodarce świata.
Wraz ze zbliżaniem się terminu elekcji kampania wyborcza wkroczyła niestety w emocjonalny etap, w którym słyszymy więcej o wzajemnych zarzutach kandydatów niż o ich konkretnych postulatach. Postanowiliśmy więc zaprezentować esencję pomysłów Hillary Clinton i Donalda Trumpa na ważne kwestie ekonomiczne, które mogą mieć wpływ także na światową gospodarkę. Źródłem wiedzy były dla nas analizy „The Wall Street Journal" (ale nie tylko). Nie będziemy się w tym miejscu zastanawiać nad kwestiami o czysto politycznym lub społecznym charakterze, jak np. nielegalna imigracja czy geopolityka – to już inna historia.
Co czeka gospodarkę
Zacznijmy od Hillary Clinton. Jej hasła w przybliżeniu odpowiadają tradycyjnemu postrzeganiu demokratów jako amerykańskiej umiarkowanej lewicy. Chce m.in. wyższych podatków dla najbogatszych, wyższych świadczeń dla najuboższych emerytów, systematycznego wzrostu płacy minimalnej, wzrostu wydatków na infrastrukturę w celu pobudzenia gospodarki, zaostrzenia nadzoru nad Wall Street i bankami. Z natury rzeczy można przypuszczać, że w wielu punktach jej polityka byłaby w dużym stopniu kontynuacją działań urzędującego od niemal ośmiu lat prezydenta Baracka Obamy, także demokraty.
Teoretycznie wymienione hasła nie powinny być specjalnie lubiane przez inwestorów na Wall Street. Powinni oni raczej hołubić kandydata bardziej prorynkowej Partii Republikańskiej. Tutaj jednak pojawia się problem. Hasła wyborcze Donalda Trumpa są bowiem dość luźno powiązane z tradycyjnym nastawieniem partii, którą reprezentuje. Owszem, opowiada się choćby za deregulacją rynku kapitałowego i cięciem podatków, ale towarzyszy temu zestaw innych haseł, które razem wzięte niekoniecznie stanowią spójną całość. Wielkiej redukcji podatków towarzyszyć miałby bowiem skok wydatków na infrastrukturę i obronę, brak bolesnych cięć w borykającym się z coraz większym deficytem Social Security (odpowiednik naszego ZUS), a jednocześnie... spłata długu publicznego w ciągu ośmiu lat (swoją drogą także Hillary Clinton krytykowana jest za niekonkretne zapowiedzi ograniczenia długu).
Obserwatorzy zarzucają Trumpowi brak konsekwencji, co dobrze obrazuje jego opinia na temat płacy minimalnej, którą chce systematycznie podnosić Hillary Clinton. Według „WSJ" Trump najpierw twierdził, że wynagrodzenia są za wysokie, potem chciał pozostawić poszczególnym stanom decydowanie o wysokości płacy minimalnej, by ostatnio opowiedzieć się – wbrew tradycyjnemu stanowisku republikanów – za jej podniesieniem na poziomie federalnym.