Bez pieniędzy stworzyć można wybitną kolekcję drogich dzieł sztuki. Dowodem na to jest kolekcja malarstwa współczesnego na ceramicznych misach stworzona przez fotografika Jana Styczyńskiego (1918–1981). 22 listopada ten zbiór trafi na aukcję Desy Unicum (www.desa.pl). Będą dzieła np. Jerzego Nowosielskiego, Stefana Gierowskiego i Jana Lebensteina. Wszystko zaczęło się od pytania: czy artysta uprawiający malarstwo sztalugowe poradzi sobie ze skomponowaniem obrazu na powierzchni okrągłej i w dodatku wklęsłej? Płótno lub płyta pilśniowa są płaskie. Powierzchnia ceramicznej misy jest wklęsła, zatem inaczej układa się na niej światło.
Styczyński obstalował takie same ceramiczne misy o średnicy 37 cm. W latach 70. wręczał je artystom i prosił, aby uwiecznili na nich swoje ulubione motywy. Dostał dzieła. Na aukcję trafiło 65 mis pomalowanych przez największych powojennych malarzy, np. Jonasza Sterna, Ernę Rosenstein, Jana Tarasina, Jana Dobkowskiego, Tadeusza Dominika, Tadeusza Brzozowskiego.
W magazynach Muzeum Narodowego w Warszawie są ceramiczne misy np. Pabla Picassa. Dla Styczyńskiego artyści malowali trochę inaczej. Mianowicie zwykłymi farbami, jak na płótnie. Nie zaś farbami ceramicznymi wymagającymi wypalania w specjalnym piecu. Nie krępowały ich zatem żadne rygory techniczne.
Owszem, Styczyński zawodowo fotografował malarzy, przyjaźnił się z wieloma. Faktem jest, że inni fotograficy też robili zdjęcia malarzom, ale nic ekstra z tego nie wynikło. Fenomen Styczyńskiego polegał na tym, że przeżył olśnienie. Zobaczył coś, co wcześniej nie istniało, i konsekwentnie zrealizował swój pomysł.
Jak wolno sądzić, kolekcji pozbywa się teraz rodzina fotografa. Ile na tym zyska? A może największym zyskiem jest to, że te misy od lat sławią Jana Styczyńskiego! W cywilizowanych krajach, z jakimi chętnie się porównujemy, Jan Styczyński byłby bohaterem masowych poradników propagujących kolekcjonerstwo. Miałby najwyższe odznaczenia państwowe za stworzenie nowej jakości w kulturze.