Wynik włoskiego referendum, jako wyraz kontestacji dotychczasowego ładu politycznego, wpisuje się niewątpliwie w tegoroczny ciąg ważnych dla świata wyborów. Podobnie zresztą jak reakcja rynków finansowych na to wydarzenie. Po Brexicie inwestorzy dochodzili do siebie przez kilka dni. Po zwycięstwie Donalda Trumpa strach minął po kilku godzinach, natomiast okres nerwowości po głosowaniu we Włoszech można już było liczyć w minutach. Tak wyraźna demonstracja siły na giełdach jest dobrą prognozą na kolejne tygodnie.
Na nowojorskiej giełdzie już dwukrotnie w tym roku (i to w najmniej oczekiwanych momentach) pokaz mocy rynku akcji skutkował ustanowieniem nowych rekordów. Co istotne, zarówno lipcowy, jak i listopadowy wzrost indeksów okazał się trwały dzięki temu, że objął duże grono spółek i sektorów. Również „mikołajkowej" fali zwyżek, która tym razem najwidoczniejsza była w Europie, nie należy ignorować. Tak jak zakończenie okresu politycznej niepewności w USA bez względu na rezultat wywołało powyborczą euforię na Wall Street, tak na Starym Kontynencie rozstrzygnięcie politycznych rozgrywek w Austrii i we Włoszech od Frankfurtu po Madryt uwolniło nagromadzone pokłady optymizmu. Nawet warszawska giełda, a szczególnie spółki z indeksu WIG20, dała się ponieść tej fali.
Trzeba jednak przyznać, że początek listopada, z najdłuższą nieprzerwaną serią spadków indeksu S&P500 od 1980 roku, nie zapowiadał wielkich fajerwerków w końcówce roku. Na szczęście ten sygnał rynkowej słabości został szybko zanegowany. Pierwszym pozytywnym symptomem był niewidziany od ponad 30 lat 14-sesyjny wzrost ceny miedzi. Chwilę później Russell 2000, indeks małych spółek w USA, zanotował ciąg zwyżek nieobserwowany od 1996 roku. Co istotne, 20 lat temu tego typu zwyżka nie była bynajmniej końcem giełdowej euforii na amerykańskim rynku akcji, ale dowodem na drzemiącą w nim siłę. Nic nie stoi na przeszkodzie, by tak było i dziś.
Widoczna od trzech tygodni poprawa sentymentu giełdowych graczy w USA, choć wyraźna, nie musi automatycznie oznaczać rychłego końca zwyżek. Co prawda znacząca przewaga rynkowych byków nad niedźwiedziami jest zazwyczaj dobrym wskaźnikiem kontrariańskim sugerującym ostrożność w pogoni za uciekającymi w górę indeksami, jednak nie zawsze warto spieszyć się z obstawianiem rychłego końca zwyżek. Wzrost optymizmu inwestorów indywidualnych na nowojorskim parkiecie podobny do obecnego miał poprzednio miejsce we wrześniu 2010 roku. Wtedy hossa trwała jeszcze przez kolejne pół roku, i to pomimo utrzymujących się cały czas dobrych nastojów giełdowych graczy. Dlaczego to było możliwe? Inwestorzy zostali mocno doświadczeni zarówno przez gwałtowną wyprzedaż z maja 2010 roku (flash crash), jak i szok związany z nabierającym rumieńców kryzysem zadłużeniowym w strefie euro. W rezultacie ich zaangażowanie w akcje zostało na tyle ograniczone, że odbudowa pozycji musiała zająć sporo czasu.
Teraz mamy do czynienia z podobną sytuacją. Ciągłe ryzyko polityczne (czy to w USA, czy w Europie) oraz globalna słabość sektora finansowego skutecznie zniechęciły inwestorów do rynku akcji. Miejsca do zwiększenia udziału akcji w portfelach funduszy jest równie dużo jak gotówki pozostającej w dyspozycji zarządzających. Proces odwracania tych proporcji może trochę potrwać. Wsparcie dla odbudowy portfeli akcyjnych może przyjść z najmniej oczekiwanej strony. Dotychczasowa alternatywa dla „ciągle wahającego się" rynku akcji, czyli rynek „zawsze zarabiających" obligacji skarbowych, pokazała właśnie swoje nieco bardziej ryzykowne oblicze. Ostatni wzrost rentowności sugeruje, że możemy doświadczyć co najmniej powtórki z 2013 roku, kiedy to dochodowość dziesięcioletnich obligacji rządu Stanów Zjednoczonych w ciągu kilku miesięcy wzrosła z 1,5 proc. do 3 proc. Co ważne, trzy lata temu powodów do takiego ruchu było znacznie mniej niż dziś, gdy Fed ewidentnie jest na ścieżce podnoszenia kosztu pieniądza, a inflacja coraz wyraźniej zaczyna wygrywać z królującą do tej pory deflacją.