Otarcie się przez indeks S&P500 o rekordowy poziom 2400 punktów w trakcie pierwszej marcowej sesji było niewątpliwie godnym sposobem uczczenia tej rocznicy. Z kolei korekta, jaką obserwowaliśmy na wielu rynkach w kolejnych dwóch tygodniach miała raczej symboliczny charakter, biorąc pod uwagę skalę trwających od listopada zwyżek.
Po imponującym pokazie siły rynku akcji w ubiegłym miesiącu, podczas których przemysłowy indeks Dow Jones zaliczył najdłuższą od początku 1987 roku falę kolejno po sobie ustanawianych rekordów, wisienką na giełdowym torcie stała się pozytywna reakcja rynków na długo oczekiwane wystąpienie prezydenta Donalda Trumpa. Entuzjazm inwestorów mógł sugerować, że ich rozbudzone po wyborach nadzieje nie zostały zawiedzione. Chociaż i tym razem nie pojawiły się szczegóły rozwiązań planowanych przez prezydencką administrację, to jednak większość obietnic, którymi nowy prezydent USA karmił Wall Street w poprzednich miesiącach została podtrzymana.
Trzecia podwyżka stóp w USA
Giełdowi inwestorzy skupili uwagę na potwierdzeniu przez prezydenta zamiaru zwiększenia wydatków infrastrukturalnych, deregulacji oraz obniżki podatków. Wystąpienie niby nie zawierało nowych przekazów, ale od razu wpłynęło na wzrost prawdopodobieństwa marcowej podwyżki stóp procentowych w USA, która w pierwszych dwóch miesiącach roku była podawana w wątpliwość. Okazało się, że rynek, posiłkując się przykładem z ubiegłego roku, zbyt szybko uznał, iż amerykański bank centralny nie będzie skłonny do szybkiego zacieśniania polityki monetarnej. Wystąpienie Donalda Trumpa i seria niezłych danych napływających z gospodarki USA (od wzrostu zatrudnienia i spadku bezrobocia po wskaźniki PMI, zamówienia w przemyśle czy sentyment konsumentów) przekonały inwestorów, że ubiegłoroczna przerwa w normalizacji stóp procentowych już się nie powtórzy. To umocniło dolara i spowodowało wzrost rentowności obligacji skarbowych. Rynek pieniężny w USA wyprzedził ruch banku centralnego i prezes Yellen nie pozostało nic innego, jak postawić kropkę nad i, czyli zdecydować o trzeciej w obecnym mocno wydłużonym cyklu podwyżce stóp procentowych.
Przedstawiciele Fed już wielokrotnie udowadniali, że nie zamierzają zaskakiwać inwestorów działaniami, które byłyby sprzeczne z rynkowym konsensusem. Tym bardziej że utrzymujące się blisko rekordów indeksy giełdowe zachęcają do podejmowania bardziej odważnych działań. Jedynie silne spadki na Wall Street (takie, jak w styczniu ubiegłego roku) mogłyby ponownie zamrozić rozpoczęty w grudniu 2015 roku proces zaostrzania polityki monetarnej. Dlatego kolejna fala euforii na rynkach akcji zbliża nas moim zdaniem do kolejnych podwyżek stóp procentowych.
Równocześnie ulga, z jaką inwestorzy na rynku walutowym (spadek dolara) i dłużnym (spadek rentowności) przyjęli brak mocno jastrzębiej retoryki prezes Yellen, może się okazać złudna i krótkotrwała. Słowa szefowej Fed będą odgrywały mniejszą rolę w ocenie prawdopodobieństwa kolejnych kroków banku centralnego, niż ogłaszanie inicjatyw gospodarczych przez nową administrację w Białym Domu, czy coraz silniejsze zacieśnianie rynku pracy w USA. Fed jest wciąż zakładnikiem oczekiwań rynkowych, które, jak pokazał przełom lutego i marca, mogą zmienić się szybko i diametralnie.