Jeszcze niedawno w Nowym Sączu było bardzo krucho z pieniędzmi, a trener Radosław Mroczkowski, obejmując posadę, na początku swojej pracy obiecywał zawodnikom, że wszystkie zaległości zostaną uregulowane. Zagrał va banque, ale wyszło na jego. Piłkarze mu zaufali, on zaufał im. To był początek marszu do ekstraklasy.
Wszystkim zaskoczonym sukcesem klubu ludzie związani z Sandecją przypominają, że już wcześniej ekstraklasa pokazywała się w Nowym Sączu na horyzoncie. – Dla nas to nie jest zaskoczenie, bo od wielu lat przygotowywaliśmy się do awansu. Kilka razy byliśmy bardzo blisko, teraz się udało. Nasza praca wiosną przyniosła efekty, bo faworyci gubili punkty, a myśmy je pieczołowicie zbierali. To była niespodzianka miła, ale nie ogromna. Przypomnę, że prezydent Ryszard Nowak już w styczniu zapowiadał awans do ekstraklasy – przypomina Arkadiusz Aleksander, dyrektor sportowy Sandecji, a jeszcze do niedawna jej zawodnik.
Urodzony w Nowym Sączu Aleksander długo zwiedzał piłkarską Polskę, ale pod koniec kariery wrócił do Nowego Sącza. Nie ma w tym nic dziwnego, bo Sandecja to klub, który przyciąga ludzi z regionu. W kadrze jeszcze pierwszoligowej drużyny było 13 piłkarzy z samego miasta i okolicy, i chociaż nie wszyscy byli wychowankami, to wszyscy rozumieli, jak ważna dla miejscowych jest Sandecja. – Jesteśmy małym klubem, który buduje swoje relacje z kibicami na bliskości, atmosferze, duchu zespołu. Obiecaliśmy chłopakom, którzy wywalczyli awans, że dostaną szansę. Wierzę, że jesteśmy w stanie się utrzymać – mówi nam dyrektor Aleksander. – Tutaj ceni się przywiązanie do barw klubowych, bo do tej pory nikt nie grał w Sandecji dla pieniędzy: albo dawałeś z siebie wszystko, bo kochasz klub, albo odchodziłeś. Takie podejście podobało się kibicom.
Ludzie i pieniądze
Przy tej okazji warto powiedzieć o ludziach, których nie widać na co dzień, ale bez ich pracy i poświęcenia nie byłoby awansu. Ludziach takich jak pan Włodek, który kiedyś był zawodnikiem, a obecnie jest specjalistą od utrzymania murawy i złotą rączką, pan Piotr, który zajmuje się sprzętem, panie w pralni czy w sekretariacie. Kiedy nie było pieniędzy, to nikt nie miał łatwo. Tu jest jak w rodzinie – dosłownie i w przenośni – bo piłkarze Maciej Korzym i Wojciech Trochim są zięciami prezesa Andrzeja Danka, a w drużynie jest także jego syn Adrian.
– Można nie mieć wielkich umiejętności technicznych, nie grać finezyjnie, popełniać błędy, to wszystko kibice wybaczą pod warunkiem, że zawodnik daje z siebie wszystko na boisku. Urodziłem się w Nowym Sączu i dobro Sandecji leży mi na sercu, dlatego bardzo się denerwuję, jeśli jakiś młody zawodnik, który nie umie prosto kopnąć piłki, próbuje jakichś zagrań piętą. Może jestem przedstawicielem starej szkoły, wychowankiem „nienowoczesnych" trenerów, ale nie akceptuję kilogramów żelu i kolorowych butów u młodych piłkarzy. Jeśli ktoś z młodych próbuje się tak zachowywać, to jest natychmiast przywoływany do porządku przez starszych – mówi kapitan Sandecji Dawid Szufryn.