Amerykańskich inwestorów nie opuszczają dobre nastroje
W wyniku trwającej od końca grudnia tendencji wzrostowej S&P 500 zyskał ponad 17 proc. Nie tak wiele brakuje więc do zatarcia niemiłych wspomnień po ubiegłorocznej przecenie. Nasdaq Composite zbliża się do spełnienia umownego kryterium hossy, zwyżkując o 20 proc. Jeszcze kilka dni temu zanosiło się na korektę, ale w przypadku obu indeksów spadki okazały się symboliczne, a techniczne poziomy wsparcia z łatwością zostały obronione. Na razie nie widać czynnika, który mógłby zachwiać optymizmem uczestników rynku, ale zawsze warto zachować czujność i być przygotowanym na pogorszenie sytuacji. W najbliższej perspektywie kluczowe wydaje się ułożenie relacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Czasu zostało już bardzo mało (do 1 marca) i najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz odroczenia terminu zaostrzenia amerykańskich celnych restrykcji. I nie byłby to raczej scenariusz najgorszy, bowiem wszyscy zdają sobie sprawę z liczby i wagi problemów, jakie obie strony muszą rozwiązać. W każdym razie w ciągu pierwszych czterech sesji minionego tygodnia Nasdaq zyskał 1,8 proc. i utrzymał się powyżej 7400 punktów, S&P 500 poszedł w górę o 1,4 proc., pozostając wyraźnie powyżej 2700 punktów, a Dow Jones o 1,3 proc., z bezpiecznym dystansem do 25 tys. punktów. Kontynuacji zwyżki nie przeszkodziły gorsze dane dotyczące amerykańskich konsumentów. Sprzedaż detaliczna obniżyła się w grudniu o 1,2 proc., co oznacza najmocniejszy spadek od 2009 r., czyli w apogeum pokryzysowej smuty, zaś w ubiegłym tygodniu zanotowano silny wzrost liczby zasiłków dla bezrobotnych.
Znacznie bardziej złożona jest sytuacja na naszym kontynencie. Nie dość, że dane makroekonomiczne od dłuższego czasu są coraz gorsze, a ostatnio wręcz fatalne, to jeszcze nie widać końca politycznego pata w brytyjskim parlamencie, który w czwartek wieczorem odrzucił kolejny projekt uchwały, mogący choć trochę przybliżyć Wielką Brytanię i Unię Europejską do porozumienia. W tym przypadku do granicznej daty zostało jeszcze siedem tygodni, ale to wcale nie jest dużo, biorąc pod uwagę nieustępliwość obu stron. Można się obawiać, że inwestorzy wkrótce stracą cierpliwość i przystąpią do redukowania portfela akcji europejskich spółek. Najmocniej może ucierpieć parkiet we Frankfurcie. Co prawda ostatnie dni przyniosły zwyżkę tamtejszego głównego indeksu o 1,7 proc., ale reakcja inwestorów może być nerwowa. Tym bardziej że i tak mają oni problem. W czwartym kwartale ubiegłego roku niemiecka gospodarka rozwijała się w tempie zaledwie 0,9 proc., a wzrost w strefie euro wyniósł jedynie 1,2 proc. Prognozy na najbliższą przyszłość także nie są korzystne.