Gdy John Bolton, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, odwiedzał w styczniu Jerozolimę, nie ograniczył się do rytualnych zapewnień o tym, że Stanom Zjednoczonym zależy na bezpieczeństwie Izraela. Pozwolił sobie również na skarcenie izraelskich władz za to, że pozwoliły Chińczykom na nawiązanie zbyt bliskich związków z miejscowym sektorem technologicznym. Poruszył m.in. sprawę działalności chińskich koncernów Huawei i ZTE, które są oskarżane przez amerykańskie tajne służby o zbyt bliskie kontakty z wywiadem wojskowym ChRL. Ostrzeżenia te padły w szczególnym kontekście. Nieco wcześniej prezydent USA Donald Trump ogłosił początek wycofywania amerykańskich wojsk z Syrii (czemu sprzeciwiał się m.in. Bolton). Władze Izraela zostały o tym strategicznym ruchu poinformowane zaledwie na kilkanaście minut przed tweetem Trumpa. Choć obecna waszyngtońska administracja jest uznawana za proizraelską, to jednak i dla niej istnieją pewne granice cierpliwości wobec działań sojusznika. Rosnące chińskie wpływy w Izraelu mogą zostać uznane za przekroczenie jednej z tych granic.
Infiltracja technologiczna
Izrael jest nazywany krajem startupów. Działa tam blisko 2 tys. młodych firm technologicznych, co jest świetnym wynikiem jak na tak małe państwo. W 2017 r. izraelski sektor technologiczny przyciągnął 5,2 mld USD inwestycji zagranicznych. Większość z tych inwestycji przyszła z USA lub Europy, ale część tych pieniędzy napłynęła z Chin. Do głośnych przypadków chińskiego zaangażowania w izraelskim sektorze technologicznym należała m.in. warta 26 mln USD inwestycja koncernu Alibaba w firmę analityczną SQream DB. China Minsheng Financial zainwestowała zaś 100 mln USD w eToro, platformę inwestycji społecznościowych. W 2018 r. chińscy inwestorzy zapewnili finansowanie w sześciu spośród siedemnastu największych projektach pozyskiwania kapitału przez izraelskie startupy. W zeszłym roku rządy Chin oraz Izraela podpisały warte 300 mln USD porozumienie o eksporcie do Chin izraelskiej technologii produkcji „zielonej" energii. W Guangzhou izraelscy dyplomaci uczestniczyli w otwarciu hubu technologicznego współfinansowanego z pieniędzy izraelskich podatników. Mają być tam realizowane projekty m.in. z dziedziny biotechnologii oraz internetu rzeczy.
Po obu stronach widać dużo entuzjazmu. – W Izraelu innowacje są wszędzie, nawet w wodzie i jedzeniu, to takie naturalne – mówił Jack Ma, założyciel koncernu Alibaba, podczas październikowego szczytu innowacyjnego w Tel Awiwie. – Izrael może zostać wykorzystany jako most inwestycyjny pomiędzy Chinami a USA. Będzie więc jeszcze więcej chińskich inwestycji w izraelskie spółki technologiczne – twierdzi Haggai Ravid, prezes spółki inwestycyjnej Cukierman & Co.
Oficjalne dane o inwestycjach mogą być mylące, w tym sensie, że zaniżają wpływ Chin na izraelską branżę wysokich technologii. Dziennik „Jerusalem Post" podaje, że według amerykańskich rządowych szacunków Chińczycy kontrolują lub mają poważny wpływ na jedną czwartą izraelskiego sektora technologicznego. Sytuacja jest tym bardziej niepokojąca, że Chiny mogą zyskać w ten sposób również dostęp do technologii mogących mieć zastosowanie wojskowe. Istnieje ryzyko, że uzyskają poprzez izraelskich pośredników dostęp do nowoczesnych amerykańskich technologii. Firma formalnie izraelska, a więc z kraju teoretycznie będącego bliskim sojusznikiem USA, może być w takim przypadku „słupem" chińskich tajnych służb. Istnieje też ryzyko, że izraelskie startupy będą dostarczały bezpiece z Państwa Środka technologie pomagające w kontrolowaniu społeczeństwa. Precedensy już są. To przecież izraelska spółka NSO Group pomogła saudyjskiej bezpiece włamać się do smartfona dysydenckiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego (który później został uduszony i poćwiartowany w saudyjskim konsulacie w Stambule).
Na jedwabnym szlaku
O ile izraelski minister spraw zagranicznych Izrael Katz zdenerwował wielu Polaków swoimi skandalicznie głupimi słowami o antysemityzmie „wyssanym z mlekiem matki", o tyle jest on również źle postrzegany przez część administracji Trumpa. Powodem tego są jego prochińskie decyzje podejmowane w ramach kierowania izraelskim resortem transportu. (Katz jest oprócz tego również ministrem ds. wywiadu). Szczególny niepokój wzbudziła jego decyzja o tym, by chińskie spółki stały się operatorami portów w Hajfie i Aszdod. Państwowa China Harbor Engineering buduje nowy port w Aszdod za 3 mld USD. W obecnie działającym porcie w tym mieście jest obsługiwane około 90 proc. izraelskiego handlu morskiego. Z tamtejszej infrastruktury korzysta również amerykańska 6. Flota, operująca na Morzu Śródziemnym. Amerykańskie okręty wojenne cumują także w porcie wojennym w Hajfie, będącym główną izraelską bazą morską (w której stacjonują m.in. okręty podwodne wyposażone w rakiety zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych). Wypływając z portu wojennego, okręty mijają nowy port handlowy budowany przez spółkę Shanghai International Port Group (SIPG). Rozpoczęła ona tam prace budowlane w czerwcu 2018 r. Ma je skończyć w 2021 r., a później będzie przez 25 lat operatorem portu. Obecność Chińczyków w sąsiedztwie strategicznej bazy wojskowej już wywołuje niepokój Pentagonu. Amerykańska marynarka wojenna może przestać korzystać z bazy w Hajfie. Sprawa niepokoi również część izraelskich ekspertów od bezpieczeństwa. Okazuje się bowiem, że kierowane przez Katza Ministerstwo Transportu oraz Zarząd Portów, przyznając Chińczykom kontrakty na budowę nowych portów w strategicznych lokalizacjach, nie powiadomiły wcześniej o tych decyzjach izraelskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego ani dowództwa izraelskiej marynarki wojennej. „Nikt w Izraelu nie myślał o strategicznych konsekwencjach" – pisał dziennik „Haaretz".