Napięcie wojenne znów zagraża rynkowi ropy

Otwartego starcia między Iranem i USA nie powinno być. Są przecież mniej kosztowne sposoby wywierania nacisku na wroga.

Aktualizacja: 26.05.2019 08:06 Publikacja: 26.05.2019 00:01

Irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei (w turbanie) liczy na to, że jego kraj oprze się

Irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei (w turbanie) liczy na to, że jego kraj oprze się gospodarczo i politycznie USA.

Foto: AFP

Wymiana „uprzejmości" między USA a Iranem wkroczyła na nowy poziom. „Jeżeli Iran chce walczyć, to będzie oficjalny koniec Iranu. Nigdy więcej nie groźcie Stanom Zjednoczonym!" – napisał w zeszłą niedzielę na Twitterze amerykański prezydent. Była to odpowiedź na słowa gen. Mohammada Saleha Dżokara, zastępcy dowódcy irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, który straszył, że irańskie rakiety mogą zatopić amerykańskie okręty wojenne w Zatoce Perskiej. Wcześniej doszło do sabotażu tankowców w pobliżu portu Fudżajra w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz przeprowadzonego za pomocą drona ataku na saudyjski rurociąg. Ten pierwszy incydent był dziełem „nieznanych sprawców" (ale wszyscy podejrzewają Iran), ten drugi został dokonany przez rebeliantów Huti z Jemenu, którzy są wspierani przez Teheran. Ktoś dokonał też nieudanego ataku rakietowego na ambasadę amerykańską w Bagdadzie. Wcześniej USA zaostrzyły sankcje przeciwko Iranowi oraz przerzucały okręty i samoloty bojowe w rejon Zatoki Perskiej, deklarując, że robią to, bo dostały wiarygodne informacje wywiadowcze o przygotowanych przez Iran prowokacjach. Lloyd's Market Association wpisało całą Zatokę Perską na listę obszarów, na których zagrożenia dla żeglugi są największe. Ostatni raz ten akwen znajdował się na tej liście w lutym 2005 r., czyli gdy toczyła się wojna w Iraku.

Jest oczywiste, że kolejny konflikt w regionie mógłby mocno zakłócić dostawy ropy na światowe rynki. Rynek naftowy jest jednak daleki od paniki. W połowie tygodnia za baryłkę ropy gatunku Brent płacono 72 USD, czyli nieco mniej niż w końcówce kwietnia. Ropa zdrożała co prawda od początku roku o ponad 30 proc., ale miało to tylko częściowy związek z napięciami wokół Iranu. (Swoje zrobiły też załamanie wydobycia w Wenezueli, wojna domowa w Libii, skoordynowane cięcia w produkcji dokonywane przez państwa OPEC i Rosję oraz zmiany oczekiwań inwestorów wobec gospodarki USA). Czyżby rynek naftowy nie doceniał zagrożenia? Czy też może to obawy przed wojną USA z Iranem są mocno przesadzone?

Presja gospodarcza

Zanim w maju 2018 r. administracja Trumpa wycofała się z porozumienia nuklearnego z Iranem, na międzynarodowe rynki trafiało 2,5 mln baryłek irańskiej ropy. Później USA obłożyły surowiec z tego kraju sankcjami, ale przyznały niektórym krajom (Chinom, Tajwanowi, Japonii, Korei Południowej, Indiom, Turcji, Grecji i Włochom) tymczasowe zwolnienia z sankcji. Tajwan, Grecja i Włochy same później zrezygnowały z kupowania irańskiej ropy, a wraz z początkiem maja wygasły pozwolenia na import dla reszty krajów. W kwietniu szacowano, że eksport irańskiej ropy wynosił mniej niż 1 mln baryłek dziennie. Potem mógł spaść jeszcze o kilkaset tysięcy baryłek dziennie. To oczywiście stanowi ogromny cios w irański budżet. Ropa i produkty naftowe stanowiły w 2017 r. około 75 proc. eksportu Islamskiej Republiki Iranu. A przecież administracja Trumpa objęła sankcjami również irańską stal.

Sankcje przyczyniły się już do załamania irańskiej waluty. O ile wiosną 2018 r. za dolara płacono około 40 tys. riali, o tyle w maju 2019 r. już blisko 160 tys. (mowa o kursie nieoficjalnym). Inflacja przekroczyła w kwietniu 50 proc. r./r. Administracja Trumpa wyraźnie gra na to, że kryzys gospodarczy w Iranie wywoła wielką falę niezadowolenia społecznego i zamieszek, która zmusi reżim ajatollahów do ustępstw wobec USA w kwestii programu nuklearnego oraz stref wpływów na Bliskim Wschodzie. – Możemy rozmawiać, jeśli oni będą gotowi – zadeklarował niedawno Trump.

Gdy Amerykanie coraz mocniej podduszali gospodarczo Iran, z Teheranu płynęły sygnały, że może on się mocno im odgryźć. Irańscy wojskowi straszyli więc zablokowaniem cieśniny Ormuz łączącej Zatokę Perską z Zatoką Omańską (i dalej z Morzem Arabskim). Przechodzi tamtędy 40 proc. światowego transportu ropy naftowej. Zablokowanie tej cieśniny mogłoby jednak sprowokować wielką konfrontację z flotą amerykańską, którą Irańczycy mogliby przegrać.

Teheran sięgnął więc po scenariusze alternatywne. „Wszystkie nasze opcje są na stole. Saudyjski port Yanbu nad Morzem Czerwonym i emiracki port Fudżajra nad Zatoką Omańską zostały zaatakowane. Poprzez te dwa porty miała być dostarczana ropa mająca zastąpić irańską" – mówi komentarz w dzienniku „Khorasan" i agencji Tansim, czyli mediach związanych z Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej. Wyraźnie zasugerowano, że atak na tankowce pod Fudżajrą i na rurociąg prowadzący do portu Yanbu były działaniami ostrzegawczymi. Akcja przeciwko tankowcom została zresztą przeprowadzona tak, że nie przyniosła strat w ludziach ani dużych zniszczeń. To była tylko demonstracja mająca pokazać, że Iran jest w stanie zaatakować trasy przesyłowe ropy omijające cieśninę Ormuz.

Rozgrywka między mocarstwami

Po tych atakach król Arabii Saudyjskiej Salman bin Abdulaziz zaproponował prezydentowi Trumpowi, by USA ukarały Iran, przeprowadzając serię nalotów na rebeliantów Huti w Jemenie. Trump odmówił, być może przeczuwając, że Saudyjczycy chcą mocniej wciągnąć USA w wojnę, z którą sobie nie radzą. Zapewnił jednak, że Stany Zjednoczone nadal będą zaopatrywały lotnictwo saudyjskie i ZEA w bomby i dane wywiadowcze. Amerykański prezydent wciąż liczy na to, że Iran za jakiś czas wróci do stołu negocjacji. Izraelski serwis Debka donosi zresztą, że rozmowy między niższymi rangą amerykańskimi oraz irańskimi oficjelami już trwają w Bagdadzie i w Katarze. Są one na razie określane jako „rozmowy o rozpoczęciu rozmów".

– Nie będzie żadnej wojny pomiędzy USA a Iranem – miał powiedzieć irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei 14 maja na spotkaniu z przedstawicielami irańskiego rządu i parlamentu. Tak przynajmniej donosi Yosseff Bodansky, ekspert ds. terroryzmu, piszący dla amerykańskiego serwisu „World Tribune". Według niego Chamenei przekonywał również, że nie będzie negocjacji z USA, gdyż rozmowy z Waszyngtonem są „toksyczne". Zdaniem irańskiego przywódcy Amerykanie chcą, by Iran bezwarunkowo skapitulował i pozbył się swoich wpływów strategicznych. Odpowiedzią ma być więc „opór". Chamenei zapewnia jednak, że konfrontacja z USA nie będzie miała charakteru militarnego. Wygląda na to, że Iran będzie sięgał po prowokacje, ale jednocześnie pilnował, by nie wymknęły się one spod kontroli i nie skłoniły USA do silniejszej odpowiedzi. To trudna sztuka.

To irańskie balansowanie widać było po niedawnym ataku rakietowym na Ambasadę USA w Bagdadzie. Atak był bardzo partacki: jedna katiusza spadła kilkaset metrów od ambasady. Ale bardzo szybko proirańscy politycy z Iraku zaczęli przekonywać, że nie chcą żadnej konfrontacji z USA i że za atak odpowiada prawdopodobnie tzw. Państwo Islamskie lub saudyjska agentura chcąca sprowokować wojnę.

Iran liczy też na to, że wspierać go będą Rosją i Chiny. 13 maja w Soczi doszło do spotkania rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa i szefa chińskiego MSZ Wang Yi. Według nieoficjalnych informacji mieli oni dać Iranowi gwarancje wsparcia na wypadek amerykańskiej próby obalenia jego rządu, podobnej jak w Wenezueli. Wang Yi dostał wcześniej raport chińskiego wywiadu wojskowego mówiący, że Iran wcześniej miał długo do czynienia z „samowystarczalnością gospodarczą", więc może sobie poradzić z sankcjami. Takie przekonanie mają również władze Iranu. Przykład Wenezueli pokazuje bowiem, że nawet totalne załamanie gospodarcze nie musi prowadzić do obalenia reżimu. Póki władze mają poparcie sił zbrojnych i bezpieki, mogą się skutecznie opierać próbom obalenia. W razie czego mogą dostać wsparcie od sojuszników, tak jak syryjski prezydent Asad czy wenezuelski przywódca Maduro.

Administracja Trumpa wyraźnie liczyła na to, że najpierw zdusi gospodarczo Wenezuelę, a później w podobny sposób wymusi zmiany w Iranie. To okazało się jednak trudniejsze, niż się spodziewano. Oba kryzysy przyczyniły się do zmniejszenia podaży ropy na globalnym rynku. A jeśli jeszcze coś źle pójdzie z podażą (np. zakłócone zostaną dostawy od innego dużego producenta), ceny mogą znów pójść w górę. „Jest ryzyko, że na koniec roku baryłka ropy Brent będzie kosztowała 100 USD" – prognozują analitycy Bank of America. Oczywiście USA mogą zwiększać podaż surowca na rynku, ale Saudyjczykom raczej powinno zależeć na cenie wynoszącej co najmniej 88 USD za baryłkę. Na takim poziomie bilansuje się ich budżet. Napięcia wokół Iranu są więc trochę w ich interesie.

Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza