Czas ekologicznych talibów

Gospodarka › Aktywiści i politycy licytują się w absurdalnych projektach mających na celu „ratowanie Ziemi". Niektórzy chcą uczynić zakup samochodu nieopłacalnym i zdusić przemysł w krajach Zachodu.

Publikacja: 13.10.2019 15:00

Ruch Extinction Rebelion lubi spektakularne happeningi i blokady dróg.

Ruch Extinction Rebelion lubi spektakularne happeningi i blokady dróg.

Foto: AFP

Do niedawna ludzi podających dokładne daty końca świata uznawano za wariatów lub religijnych sekciarzy. Obecnie są oni uznawani za szlachetnych ekoaktywistów i zapewnia im się obecność w debacie publicznej, o jakiej mogą tylko pomarzyć.

– Około roku 2030, za 10 lat, 252 dni i 10 godzin od tej chwili, będziemy w sytuacji, w której uruchomimy nieodwracalną reakcję łańcuchową poza ludzką kontrolą, która najprawdopodobniej doprowadzi do końca naszej cywilizacji, jaką znamy – mówiła Greta Thunberg, młodociana szwedzka ekocelebrytka, w brytyjskim parlamencie w kwietniu 2019 r. „Greta jest w stanie zobaczyć rzeczy, których inni ludzie nie są w stanie. Może widzieć dwutlenek węgla gołym okiem. Może zobaczyć, jak wylatuje on z kominów i zmienia atmosferę na wysypiskach śmieci" – napisała jej matka Malena Ernman w swojej książce „Scenes from the heart. Our life for the climate". Dziewczynka obdarzona magicznymi zdolnościami do widzenia cząsteczek CO2 nie jest jedynym prorokiem klimatycznej apokalipsy. Ruch Extinction Rebellion, znany z blokowania ulic w europejskich stolicach (i zwiększania w ten sposób emisji spalin przez stojące w korkach samochody) jako moment krytyczny dla klimatu wskazuje rok 2025 i chce, by do tego czasu zredukowano na całym świecie emisje netto dwutlenku węgla do zera. Można wzruszać ramionami, że to kolejny nierealny pomysł jakichś aktywistów, ale nastrój klimatycznej apokalipsy udziela się też politykom (wydawałoby się) poważnych partii w Europie Zachodniej i USA.

Po co nam samochody i mięso?

Zapał do naprawiania klimatu najmocniej widać w Niemczech. Rząd Angeli Merkel ogłosił niedawno swój klimatyczny pakiet stymulacyjny wart 54 mld euro. Ma on pozwolić, by w 2030 r. emisja CO2 była w Niemczech niższa o 55 proc. niż w 1990 r. Pomysł inwestowania w ekologiczne technologie jest sam w sobie słuszny (zwłaszcza że Niemcy nie radziły sobie z celami redukcji CO2), ale pakiet ten zawiera też plan podwyżek cen za certyfikaty emisyjne dwutlenku węgla. Cena emisji tony tego gazu ma stopniowo rosnąć, by w 2025 r. skoczyć do minimum 35 euro. (Latem 2019 r. dochodziła do 30 euro za tonę, a niemiecki przemysł na to mocno narzekał). Dla ekologicznych radykałów to jednak o wiele za mało. Niemiecka partia Zielonych przygotowała na swój listopadowy kongres propozycję podniesienia ceny emisji tony CO2 do 60 euro. Podwyżka miałaby wejść w życie już w 2021 r. O pozwolenia musiałyby się starać też firmy transportowe i budowlane. Używanie kotłów na olej grzewczy i kotłów gazowych miałoby zostać zakazane. (Co ciekawe, propozycja Zielonych przewiduje promocję palenia... drewnem). Polityka podatkowa ma zostać tak ukształtowana, by wyeliminować zakupy samochodów z silnikami spalinowymi. O modernizacji budowanych w latach 60. i 70. niemieckich autostrad można zapomnieć. „Od 2025 r. nie chcemy zabierać się za nowe drogi federalne, bo Niemcy są wystarczająco wyposażone w drogi" – mówi projekt programowy Zielonych. Propozycja ta obejmuje również zakaz przemysłowej hodowli zwierząt oraz edukację o „konsekwencjach konsumpcji mięsa". Mowa o dokumencie stworzonym przez działaczy partii mającej w sondażach nawet 27 proc. poparcia.

– Wielu ludzi rozumie, że rzeczy zmienią się fundamentalnie. Pytanie brzmi, czy sami dokonamy zmian, czy pozwolimy się zmieść przez kryzys klimatyczny – stwierdziła w rozmowie z dziennikiem „Bild" Katrin Goering-Eckardt, liderka frakcji Zielonych w Bundestagu.

Zieloni są akurat znani w Niemczech jako „partia zakazów". Na przykład w 2013 r. domagali się wprowadzenia jednego bezmięsnego dnia w tygodniu. (Nieświadomie nawiązując do tradycji z krajów komunistycznych). – Zieloni marzą o bezmięsnym kraju. Kto chce być weganinem, może to robić, ale reszcie z nas nie powinno się zakazywać jedzenia naszych sznycli – powiedział Christian Lindner, przywódca niemieckiej Partii Liberalnych Demokratów.

Niemieckie obsesje na punkcie ekologii opisują m.in. Hans-Olaf Henkel i Joachim Starbatty, w książce „Niemcy na kozetkę". Wyzłośliwiają się w niej np. wokół decyzji rząd Angeli Merkel o wygaszaniu niemieckich elektrowni atomowych po katastrofie w japońskiej Fukushimie. Nie została ona poprzedzona żadną merytoryczną dyskusją, a decyzję o likwidacji tej gałęzi energetyki uzasadniano tym, że w Niemczech może wydarzyć się podobny wypadek jak w Japonii, czyli tsunami na Morzu Północnym uderzyć w jedną z elektrowni położonych w głębi Niemiec.

Po emocjonalne i zbyt futurystyczne pomysły ekologiczne sięga się również w debacie politycznej w USA. Demokratyczna kongreswoman Alexandria Ocasio Cortez przygotowała plan Nowego Zielonego Ładu, w którym obok kilku interesujących propozycji, znalazł się pomysł... zbudowania linii kolejowych poprzez oceany. Senator Bernie Sanders, jeden z uczestników wyścigu o demokratyczną nominację prezydencką, zapowiada, że postawi przed sądem prezesów spółek z branży naftowej, gazowej i węglowej za trucie klimatu. Elizabeth Warren, inna licząca się kandydatka demokratów, chce natomiast zakazać wydobywania ropy i gazu ze złóż łupkowych. Realizacja jej pomysłu wywołałaby wielki szok na globalnym rynku naftowym, gdyż amerykańskie złoża łupkowe dostarczają 8,4 mln baryłek ropy dziennie, czyli więcej niż łącznie Irak i Kuwejt.

Granice wzrostu, granice głupoty

Idee współczesnych ekologicznych radykałów są w dużej mierze recyklingiem pomysłów, które pojawiają się od blisko pół wieku. Klub Rzymski, globalistyczny think-tank, wydał np. w 1972 r. raport „Granice wzrostu", w którym przedstawił prognozy mówiące, że światowe zasoby ropy naftowej zostaną wyczerpane w najgorszym scenariuszu w 1990 r. a w najbardziej optymistycznym w 2020 r. Autorzy raportu proponowali więc drastyczne ograniczenie liczebności ludzkiej populacji i utrzymanie na stałe średniej produkcji przemysłowej per capita na poziomie z 1975 r.

– Czy jedyną nadzieją dla naszej planety nie jest upadek cywilizacji przemysłowych? Czy naszym obowiązkiem jest do tego doprowadzić? – pytał Maurice Strong, kanadyjski miliarder i zarazem twórca Programu Środowiskowego Narodów Zjednoczonych.

– Trzeba rozpocząć masową kampanię mającą na celu cofnięcie rozwoju Stanów Zjednoczonych. Cofnięcie rozwoju oznacza dostosowanie naszego systemu ekonomicznego do realiów ekologii i światowej sytuacji surowcowej – stwierdził Paul Ehrlich, biolog i demograf z Uniwersytetu Stanforda, autor bestsellera „The Population Bomb", w którym wzywał do radykalnego ograniczenia wzrostu ludzkiej populacji.

– Celem jest teraz socjalistyczne, redystrybucyjne społeczeństwo, które będzie właściwym kustoszem natury i jedyną nadzieją społeczną – stwierdził David Brower, pierwszy dyrektor elitarnej organizacji ekologicznej Sierra Club.

Tak drogie ekologicznym ekstremistom hasła mówiące o „cofnięciu rozwoju" i „dezindustrializacji" przez ostatnie trzy dekady udało się częściowo zrealizować w Europie i Ameryce Północnej. Zadbała o to logika globalizacji. Globalnymi centrami produkcji stały się jednak takie kraje jak Chiny czy Indie, gdzie o kwestie ochrony środowiska dba się mniej niż na Zachodzie. „Zieloni talibowie" są jednak mało skłonni do pouczania rządów i mieszkańców tych państw na temat śladu węglowego i plastikowych słomek. (Można sobie wyobrazić, co by było, gdyby w Pekinie spróbowali blokować drogi lub mazać sztuczną krwią gmachy ministerstw...). Kontynuują więc swoją religijną misję walki z klimatycznymi grzesznikami w krajach Zachodu. Można się spodziewać, że ich krucjata będzie długa i totalna.

„Ekoekstremizm odrzuca niemal wszystko, co jest związane ze współczesnym życiem. Jesteśmy pouczani, że nic poza powrotem do prymitywnego społeczeństwa plemiennego nie może nas uratować przed ekologicznym załamaniem. Żadnych miast, żadnych samolotów, żadnych ubrań z poliestru. To naiwna wizja powrotu do Ogrodu Eden" – napisał Patrick Moore, jeden z założycieli Greenpeace.

Oczywiście realizacja tej utopii przywołującej na myśl czasy sprzed neolitu jest mało prawdopodobna (chyba że dojdzie do globalnej wojny termonuklearnej...). Ale może doszłoby do wprowadzenia jakiegoś wariantu pośredniego? Na przykład przewidującego, że „ekologiczna oligarchia" będzie jeździła nowoczesnymi samochodami elektrycznymi i delektowała się dobrej jakości naturalną żywnością, a reszta mieszkańców Zachodu przemieszczała się zatłoczonymi i nieklimatyzowanymi środkami transportu publicznego a z braku mięsa jadła sojowe zamienniki?

Istnieje też ryzyko, że „klimatyczni talibowie" wywołają silną reakcję zwykłych ludzi wymierzoną w ich politykę. Widzieliśmy ten proces już we Francji, gdzie motywowana względami ekologicznymi planowana podwyżka podatków nałożonych na benzynę i diesla doprowadziła do ogromnych protestów ruchu „żółtych kamizelek". Kilka tygodni temu w Holandii doszło z podobnych powodów do dużych protestów rolników. „Zieloni talibowie" proszą się o więcej tego typu akcji...

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie