Zaczęło się od umocnienia dolara po słowach jednego z głosujących członków FOMC, Jamesa Bullarda, który nieoczekiwanie stwierdził, iż poluzowanie polityki monetarnej przez FED wcale nie jest tak oczywiste, a bank centralny musi rozważnie podejmować decyzje.
To zasiało ziarno niepewności w sytuacji, kiedy to od kilku dni to właśnie oczekiwania na „nadzwyczajne działania FED” były głównym motorem obserwowanego dynamicznego osłabienia dolara.
W międzyczasie nadeszły nieco słabsze dane z kanadyjskiego rynku pracy, co sprawiło, iż część graczy zaczęła się pozycjonować na słabsze odczyty w USA. I słusznie – stopa bezrobocia wprawdzie się nie zmieniła (9,6 proc. we wrześniu), ale już sektor pozarolniczy zanotował ubytek 95 tys. etatów. Tyle, że w sektorze prywatnym, na który zwraca się teraz częściej uwagę – nie było już tak tragicznie. We wrześniu przybyło tam 64 tys. etatów wobec oczekiwanych 75 tys.
I na to zwrócił uwagę James Bullard twierdząc, że sytuacja w amerykańskiej gospodarce nie jest wprawdzie dobra, ale nie jest tragiczna. To sprawiło, iż po zwyżce EUR/USD w okolice 1,3970, notowania zaczęły ponownie zawracać w dół. Spadek nabrał tempa po tym, jak agencje opublikowały słowa szefa Eurogrupy, który przyznał, iż nie jest zadowolony z obecnego kursu euro/dolara, a amerykańska waluta jest notowana poniżej fundamentów. To wzbudziło obawy, czy aby podczas weekendowego spotkania nie doszło do ewentualnych ustaleń ws. skoordynowanej akcji na rynku walut.
W efekcie notowania EUR/USD szybko zapikowały do 1,3835. Później jednak rynek ponownie zawrócił w górę, co można wiązać z tym, że inwestorzy uznali, że weekendowe spotkania G-7, MFW i Banku Światowego nie przyniosą jednak wyraźnych konkretów. Notowania EUR/USD powróciły powyżej 1,39. Wcale nie jest jednak pewne, czy utrzymają się tam na długo. Weekendowe spotkania dopiero przed nami, a w poniedziałek rynek będzie mniej aktywny (święta w USA, Kanadzie i Japonii).