Poranną falę umocnienia wspólnotowej waluty przypisać można publikacji danych na Starym Kontynencie. Kwietniowa inflacja zbieżna z oczekiwaniami, a także rekordowa nadwyżka w handlu eurolandu przełożyły się na większy popyt na euro.  Aprecjacja wspólnej waluty względem dolara nasiliła się jeszcze bardziej po publikacji danych za oceanem. Słabsze dane z rynku pracy (liczba wniosków o zasiłek najwyższa od sześciu tygodni) oraz nieoczekiwany spadek indeksu Fed z Filadelfii podważyły przekonanie inwestorów o sile amerykańskiego ożywienia. W połączeniu z niższą od oczekiwań inflacją konsumencką zostało to przez graczy odebrane jako oddalenie perspektywy wycofywania się przez Fed z QE3. Kontynuacja skupu aktywów to z kolei czynnik osłabiający dolara.

Słabe dane z USA wywołały spadki większości indeksów. Wczorajsza sesja wpisuje się więc w trwające od dłuższego czasu odwrócenie zależności pomiędzy rynkiem walutowym a akcjami. Korelacja pomiędzy eurodolarem a S&P 500 jest już od jakiegoś czasu ujemna. Potwierdza to tezę, że dla inwestorów na rynku walutowym kluczową kwestią jest obecnie polityka pieniężna. Trudno też znaleźć powód, dla którego taki sposób postrzegania rynku miałby w tej chwili ulec zmianie. Można więc oczekiwać, że logika „kiepskie dane to dalsze luzowanie i słabszy dolar" będzie dalej obowiązująca.