Rynek zakłada dziś, że największym zagrożeniem jest korekta na głównych indeksach o 20–30%. A może prawdziwie pesymistyczny scenariusz to ten, w którym nic się nie zmienia, a indeksy trwają wysoko mimo osuwającej się gospodarki. W takim świecie inwestorzy nie tyle ufają w poprawę sytuacji, ile w zdolność spółek i instytucji finansowych do odwracania logiki cyklu gospodarczego na swoją korzyść.
Największym i najbardziej oczywistym zagrożeniem dla rynków staje się dziś rynek pracy, który słabnie w zatrważającym tempie, co docelowo będzie wywierało negatywną presję na konsumpcję.
Drugim poważnym ryzykiem jest rynek długu – zarówno publicznego, jak i tego prywatnego. Deficyty budżetowe rosną, a rolowanie zadłużenia odbywa się przy coraz wyższych kosztach pomimo ostatnich obniżek stóp procentowych. Udział kosztu obsługi długu w budżecie federalnym zwiększył się z ok. 6% w 2020 do ponad 13% w roku 2024. To pozostawia rządowi coraz mniej pieniędzy na inwestycje i jakościowy aparat państwowy przy stale rosnącym długu. Stabilnie rosną też zaniechania w płatnościach, od kart kredytowych po kredyty studenckie i samochodowe.
Zagrożeniem nieoczywistym a potencjalnie niezwykle poważnym jest sektor "private equity" i "private credit", gdzie ogromne kwoty kapitału ulokowane są w aktywach ryzykownych, mało przejrzystych i mało płynnych. Sektor ten pozostaje również pod niewielkim nadzorem regulacyjnym. Wystarczy kilka głośnych problemów z refinansowaniem by ten segment mógł stać się zapalnikiem nowego kryzysu finansowego.
Paradoksalnie jednak jednym z głównych motorów giełdowych wzrostów w ostatnim czasie pozostają same spółki. Rekordowe programy "buybacków" sztucznie podnoszą wskaźniki wyceny i wspierają kursy. Firmy wciąż dysponują stosunkowo niskim poziomem zadłużenia i znacznymi rezerwami gotówkowymi, co pozwala im finansować skup akcji własnych na dużą skalę.