Wciąż obserwujemy ucieczkę kapitału z naszego rynku dłużnego, która wczoraj poskutkowała tym, że rentowność naszych papierów 10-letnich znalazła się już na poziomie 4 proc., ostatnio obserwowanym trzy miesiące temu.
A ponieważ obligacje sprzedają w dużej mierze inwestorzy zagraniczni, odbija się to na notowaniach naszej waluty. Wczoraj za euro znów trzeba było płacić 4,28 zł, czyli o ponad 2 grosze więcej niż dzień wcześniej.
Poziom 4 proc. na 10-latkach z jednej strony nie jest niczym nadzwyczajnym – taką rentowność miały te papiery w połowie marca. Z drugiej jednak niewiele ponad miesiąc temu rentowność ocierała się o 3 proc. i ruch o pełny punkt procentowy w tak krótkim czasie bez wątpienia jest sporym wydarzeniem. Równie silny ruch na północ w równie krótkim czasie zdarzył się ostatnio na rynku 10-latek na początku 2009 r., czyli ponad cztery lata temu. Przy czym warto zaznaczyć, że start odbywał się wtedy z zupełnie innego pułapu – około 5,2 proc. (na powrót do tego poziomu rynek czekał potem aż do lata 2012 r.).
Skala osłabienia naszych obligacji może sugerować, że potencjał ruchu rentowności w górę powoli się wyczerpuje. Zwłaszcza że rynek jest tuż przed oporami na poziomie 4,1 proc., gdzie zatrzymywały się korekty – wtedy jeszcze trendu spadkowego rentowności – w styczniu i lutym. W takim scenariuszu realny byłby powrót wkrótce do 3,7–3,5 proc.