Jeszcze sześć miesięcy temu za najbardziej popularną kryptowalutę płacono 3130 USD. W środę, w szczytowym momencie, wycena na giełdzie Coinbase sięgała już 13 868 USD. To najwyższy poziom od stycznia 2018 r. Wrócił „stary, dobry" bitcoin, który w ciągu doby potrafi podrożeć o 20 proc., by następnego dnia w kilka godzin oddać cały ten dorobek. Wszyscy zadają sobie teraz jedno pytanie – czy czeka nas powtórka z historii i kurs wyznaczy w średnioterminowej perspektywie nowe rekordy cen?
Okrągłe prognozy
Odpowiedź jest prosta – nie wiadomo. Oczywiście na branżowych portalach i na Twitterze pojawia się mnóstwo analiz zwiastujących niebotyczne zwyżki. Ci bardziej zachowawczy eksperci mówią o 25 000 USD, a niepoprawni optymiści widzą już wycenę rzędu ćwierć miliona. Pisałem już tutaj kiedyś, że nie mam pojęcia, skąd biorą się te okrągłe liczby i uważam, że to jest bardziej myślenie życzeniowe niż poparte rzetelną analizą predykcje. Nawet jeśli ktoś bazuje na cykliczności bitcoina związanej z halwingiem (obniżka nagrody za wykopanie bloku o połowę, średnio co cztery lata), to przypominam, że kryptowaluta ma dopiero 10 lat, więc tego typu analizy statystyczne obarczone są bardzo dużym ryzykiem błędu.
Ryzykowne są też próby wyjaśnienia trwających zwyżek różnymi wydarzeniami ze świata ekonomii i geopolityki. Mam wrażenie, że szukając uzasadnienia, popełnia się tutaj klasyczny błąd dopasowania argumentacji. I tak dowiadujemy się, że: bitcoin rośnie, bo banki centralne wracają do gołębiej retoryki, albo bitcoin rośnie, bo Trump wojuje z Chinami. Oto nagle nazywany walutą darknetu bitcoin stał się bezpieczną przystanią, do której płynie kapitał z tradycyjnych rynków, bo na tych ostatnich wzrosło ryzyko załamania. Dość niebywałe, nieprawdaż? Zwłaszcza że mówimy o rynku kryptowalut, który nawet bez lewarowania może się pochwalić zmiennością zbliżoną do tej z rynku forex. A przecież zmienność to nic innego, jak jedna z głównych miar ryzyka na rynkach finansowych.
Ulica z efektem FOMO
To co dla mnie jest ciekawe, to fakt, że przez ponad rok bessy na rynku kryptowalut do szerokiego grona odbiorców nie przebijały się informacje dotyczące tego, co się w tym świecie działo od strony fundamentów. Ze świecą szukać artykułów w mainstreamowych mediach, które poruszałyby temat lightning network czy kwestię tego, jak giełdy kryptowalut wzmocniły procedury KYC (Know Your Customer). Tymczasem wielu obserwatorów tego rynku mówiło wprost, że bessa to świetny czas na fundamentalne „zbrojenia". Kto śledził losy bitcoina czy ethereum, ten wie o nowych rozwiązaniach offchainowych czy aktualizacjach łańcucha i przygotowaniu gruntu pod zmianę konsensusu. Nie jestem pewien, czy obecny wzrost kursu to realna wycena tych zmian technologicznych, ale jeśli już miałbym gdzieś szukać przyczyn zwyżek, to robiłbym to właśnie tutaj.
Tymczasem musiało dojść do 340-proc. wzrostu notowań w pół roku, by o bitcoinie zrobiło się głośno. W Google Trends hasło to cieszy się największą popularnością od lutego 2018 r. (co ciekawe – największe zainteresowanie występuje w RPA, Holandii i Nigerii). Media niebranżowe piszą o wzroście wyceny, co znów rozpala wyobraźnię ulicy. Sam otrzymuję pytania od znajomych i znajomych nieznajomych o to, czy warto kupować. Ludzie zaczynają już mieć efekt FOMO, czyli myślą, że właśnie ucieka im szansa na fortunę. O ile cykliczność bitcoina podałbym w wątpliwość, o tyle tych schematów ludzkich zachowań nigdy. Zawsze jest tak samo. Coś mocno zyskuje, to kupujemy, bo myślimy, że za chwilę będziemy bogaci. Chyba nie muszę pisać, jak to się zazwyczaj kończy...