Na rynku spekuluje się, iż ekonomiści z Fed zareagowali w tak ostry sposób, ponieważ widzą większe wyzwania przed rynkiem finansowym w przyszłości. Na giełdach utrzymują się dobre nastroje, jakby niezmącone niepokojącą wymową ostatniej decyzji FOMC. Mnożą się wymowne deklaracje o zmniejszeniu udziału USD w rezerwach banków centralnych, przecinaniu sztywnych powiązań między dolarem a walutą Arabii Saudyjskiej. Z drugiej strony, politycy w Eurolandzie rwą włosy z głowy zaniepokojeni pogarszającą się konkurencyjnością cenową eksportu. Nie słabnie presja na EBC, aby ten nie dość, że wstrzymał się z podwyżkami, ale nawet rozważył ich obcięcie. Póki co, J.C. Trichet i spółka pozostają w nastawieniu "poczekamy, zobaczymy".

Rynek lokalny, jak już napisałem we wstępie, jest na bardzo niskich poziomach, pomimo kuriozalnej wypowiedzi prof. Zyty Gilowskiej, która stwierdziła ostatnio, że "mówienie o podwyżkach ma działanie proinflacyjne" (nie jest to dokładny cytat, ale raczej sens wypowiedzi Pani Minister). Takie stwierdzenie stoi w jawnej sprzeczności z dorobkiem ekonomii, ale mimo wszystko niektórzy inwestorzy mogli się wystraszyć. RPP najprawdopodobniej podniesie w tym roku stopę raz jeszcze - wynagrodzenia mocno rosną, a dzisiejsze dane o inflacji bazowej netto mogą nie pozostawić żadnych wątpliwości odnośnie tego, że inflacja w Polsce może rosnąć.

Kalendarz danych makroekonomicznych w tym tygodniu grozi kolejną kiepską serią informacji z USA (rynek nieruchomości!) i prozłotowymi danymi z Polski. Wydaje mi się jednak, że aprecjacja złotego jest obecnie hamowana przez wzrastającą niepewność co do kształtu polskiej sceny politycznej po wyborach 21 października. Rynki patrzą na wybory pod kątem okiełznania rosnącego deficytu finansów publicznych, a obecnie rząd formułuje coraz to nowe obietnice podwyżek.

Piotr Denderski

Analityk rynków finansowych