Miesiąc temu pisaliśmy, że marzec był najlepszym dla posiadaczy akcji okresem od początku bessy. Zakończony właśnie kwiecień był jeszcze lepszy. Rosnąc aż o 20,7 proc., WIG nie tylko pobił marcowy „rekord” (10,8 proc.), ale rósł szybciej niż przez większość ostatniej kilkuletniej hossy. Ostatni raz, kiedy indeks szerokiego rynku szedł w górę w porównywalnym tempie, zdarzył się jeszcze w sierpniu 2003 r.
Dlaczego zwyżka w ostatnich dwóch miesiącach była tak silna? Po pierwsze, siła odreagowania na rynku akcji jest proporcjonalna do tempa wcześniejszych spadków. Zwolennicy wykresów świecowych zauważą, że ostatnie dwie długie białe miesięczne świece (marcowa i kwietniowa) są niemal lustrzanym odbiciem (czy raczej „negatywem”) czarnych świec ze stycznia i lutego.
Takie zachowanie rynku to potwierdzenie znanej giełdowej prawidłowości, zgodnie z którą, z im większej wysokości spadają kursy akcji, tym mocniej się później odbijają. Czy oznacza to, że marcowo-kwietniowe ożywienie na warszawskiej giełdzie można sprowadzić jedynie do przysłowiowego „odbicia zdechłego kota” (ang. „dead cat bounce”)? Niekoniecznie.
[srodtytul]Wysyp lepszych danych[/srodtytul]
Istotne jest to, jakie czynniki zdecydowały o tym, że w ostatnim miesiącu inwestorzy tak chętnie kupowali akcje. W marcu odpowiedź na to pytanie była niejednoznaczna – trudno było ustalić, na ile zwyżka wynikała z przekonania inwestorów o tym, że „najgorsze za nami”. Takie założenie wielokrotnie w trakcie bessy okazywało się błędne. Kwiecień zdecydowanie rozjaśnił sytuację i pozwolił odpowiedzieć na wspomniane pytanie. Był to pierwszy miesiąc od początku długoterminowego trendu spadkowego, który przyniósł obiektywne sygnały poprawy czynników fundamentalnych. Innymi słowy, został spełniony warunek konieczny trwałego ocieplenia nastrojów na GPW.