Na tle słabnącej gospodarki aktywa sektora bankowego wzrosły o niemal 50 proc. rocznie oraz o ponad 3 proc. kwartalnie. Natomiast skurczenie wyników o połowę przy jednoczesnym wzroście o 54 proc. w odniesieniu do poprzedniego kwartału (gdy tempo wzrostu PKB z 6 proc. w I kwartale ubiegłego roku spadło do 0,8 proc. w I kwartale bieżącego roku) jest zupełnie dobrym rezultatem, tym bardziej że istotny wpływ na pogorszenie wyników miały nieszczęsne opcje walutowe.
Rosną co prawda rezerwy i jeszcze będą rosły, co jest naturalną koleją rzeczy przy tak dużym spowolnieniu gospodarczym, ale jakość portfela kredytowego nie uległa dramatycznemu pogorszeniu. Trudno więc zrozumieć, z jakich powodów sami szefowie banków najpierw wskazywali zacofanie swoich banków jako okoliczność, która je ustrzegła przed kryzysem, a teraz straszą tykającą bombą w instytucjach przed siebie kierowanych.
[srodtytul]Co z zaufaniem?[/srodtytul]
Ważnym problemem jest odbudowa wiarygodności sektora bankowego, która w krótkim czasie gwałtownie się obniżyła. Branża szczegółowo regulowana nie tylko lokalnie, ale także obowiązującymi międzynarodowymi standardami, nie sprostała współczesnym wyzwaniom. Nie identyfikowała zagrożeń i nie modyfikowała struktur zarządzania. Co więcej, w imię tzw. nowoczesności zlekceważono pryncypia bankowe. Natomiast ujawnione oraz nagłośnione przypadki bonusów i premii wypłacanych w bankach korzystających z pomocy publicznej zrujnowały etykę bankierów i bankowców.
Wydawało się, że przynajmniej polskie banki poprzez „zacofanie” obronią dobre imię branży. Nic z tego. Głośny medialnie i brzemienny w skutkach problem opcji walutowych ma największy ciężar gatunkowy. Co prawda głównych przyczyn należy szukać w polityce kursowej (umocnienie złotego) oraz regulacyjnej (brak wdrożenia MiFID), ale znaczną część winy ponoszą banki, których produkty z zakresu zabezpieczania ryzyka (opcje walutowe) paradoksalnie wpędziły w tarapaty klientów.