Całość może wywarłaby na nas wrażenie, gdyby nie to, że wszystkim tym ruchom towarzyszyła niska aktywność. Znaczenie zmian jest więc niewielkie. Po wczorajszej sesji jesteśmy w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed sesją.
O poranku pojawił się optymizm. Nie były to wielkie zakupy, na co wskazywał obrót, ale ceny rosły. Można było odnieść wrażenie, że ktoś próbuje oddalić ceny od poziomu wsparcia. Oddalanie się odnosiło nawet skutek, ale w południe coś zgrzytnęło. Około 12, po godzinnej konsolidacji w okolicy szczytów, pojawiła się próba dalszego wzrostu. Ceny kontraktów wyznaczyły nowe rekordy dnia, ale indeks już tego nie powtórzył. Bierność indeksu była więc pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak. Trzeba też pamiętać, że swoją zwyżkę WIG20 zawdzięczał w dużej mierze tylko jednej spółce - KGH. Inne papiery nie były przedmiotem podobnego zainteresowania kupujących, co też musiało zostać odnotowane i umniejszało zwyżkę.
Sprawę przesądził spadek cen pod południową konsolidację, który miał miejsce jakieś dwie godziny po nieudanej akcji na terminowym. Przełamanie poziomu konsolidacji było sygnałem słabości kupujących. Nie wszyscy zareagowali na ten sygnał i ceny nie spadały szybko. Ruch przyspieszał dopiero w końcówce, gdy pojawiły się nowe minima dnia. Niemal przez całą sesję popytowi udawało się utrzymać ceny nad poniedziałkowym zamknięciem. Dopiero w końcówce pojawiły się minusy.
Końcowy spadek cen przybliżył wykres cen do poziomu majowego dołka, który jest obecnie poziomem wsparcia. Poniedziałkowe minimum nie zostało osiągnięte, ale wczorajsze notowania zakończyliśmy wystarczająco nisko, by uznać, że test dołka jest obecnie bardzo możliwy. Aktualną cenę kontraktu dzieli od wsparcia niespełna 30 pkt. Test powinien się wiec pojawić, choć przyznam, że nie za bardzo wierzę w sukces niedźwiedzi.
Oczywiście rynek sam wskaże zwycięzcę, ale ostatnie tygodnie skłaniają raczej do powątpiewania w moc podaży. Nadal jest bardzo zachowawcza.