O ile niefortunne komentarze polityków podgrzewające atmosferę niekoniecznie budzą zdziwienie, o tyle powielanie nieprawdziwych informacji przez innych uczestników życia publicznego, w tym przez audytora sprawozdania Narodowego Banku Polskiego, uzasadnia potrzebę rozprawienia się z narosłymi wokół tej kwestii mitami.
[srodtytul]Przeinaczenia i mity[/srodtytul]
Przypisywanie resortowi finansów nieznajomości rachunkowości i ataku na niezależność banku centralnego oznacza albo brak zrozumienia przedstawionej argumentacji, albo brak wiedzy o regulacjach obowiązujących w innych bankach centralnych.
Zacznijmy od tego, że w komunikacie resortu z 9 lipca i wypowiedziach przedstawicieli Ministerstwa Finansów nie znajduje się ani jedno słowo nawołujące do zmiany ustawy o NBP, ani do odejścia od obowiązujących standardów ESBC. Przeciwnie, MF od samego początku podkreślał potrzebę stosowania praktyk innych banków centralnych. Co więcej, nigdy nie nawoływał do odejścia od wytycznych EBC. Jedyny postulat ministerstwa dotyczył tego, żeby zarząd NBP, tak jak inne banki centralne i jak mówi uchwała RPP, uwzględniał przy tworzeniu rezerwy na ryzyko kursowe tzw. przychody niezrealizowane.
Przychody te powstają, gdy osłabienie polskiej waluty prowadzi do wzrostu wartości – w przeliczeniu na złote – znajdujących się w posiadaniu NBP rezerw walutowych. Załóżmy, że NBP posiada 10 mld USD, przy czym średni koszt nabycia każdego dolara wynosi 2,5 zł. Jeśli złoty się osłabi do 3 zł za 1 USD, to 10 mld USD będzie warte już nie 25 mld, lecz 30 mld zł. Dopóki aktywa dolarowe nie zostaną sprzedane przez NBP, to te dodatkowe 5 mld będzie stanowić tzw. przychód niezrealizowany. Odwrotność powyższej sytuacji to umocnienie złotego i powstanie kosztów niezrealizowanych. Stosowane we wspomnianych przypadkach zasady rachunkowości są jednak asymetryczne.