Fakty i mity na temat rachunkowości NBP

Je­ste­śmy świad­ka­mi bu­rzy me­dial­nej na te­mat zy­sku i za­sad ra­chun­ko­wo­ści NBP, a tak­że dzia­łań, któ­re rze­ko­mo miał­by pod­jąć rząd w kie­run­ku zmia­ny do­tych­czas obo­wią­zu­ją­cych w tym za­kre­sie re­gu­la­cji. W owej dys­ku­sji do­mi­nu­ją, nie­ste­ty, prze­ina­cze­nia, a opi­nii pu­blicz­nej pró­bu­je się wmó­wić, że ma do czy­nie­nia ze „sko­kiem na ka­s´” ban­ku cen­tral­ne­go

Publikacja: 30.07.2009 08:07

dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki, Ministerstwo Finansów

dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki, Ministerstwo Finansów

Foto: GG Parkiet

O ile niefortunne komentarze polityków podgrzewające atmosferę niekoniecznie budzą zdziwienie, o tyle powielanie nieprawdziwych informacji przez innych uczestników życia publicznego, w tym przez audytora sprawozdania Narodowego Banku Polskiego, uzasadnia potrzebę rozprawienia się z narosłymi wokół tej kwestii mitami.

[srodtytul]Przeinaczenia i mity[/srodtytul]

Przypisywanie resortowi finansów nieznajomości rachunkowości i ataku na niezależność banku centralnego oznacza albo brak zrozumienia przedstawionej argumentacji, albo brak wiedzy o regulacjach obowiązujących w innych bankach centralnych.

Zacznijmy od tego, że w komunikacie resortu z 9 lipca i wypowiedziach przedstawicieli Ministerstwa Finansów nie znajduje się ani jedno słowo nawołujące do zmiany ustawy o NBP, ani do odejścia od obowiązujących standardów ESBC. Przeciwnie, MF od samego początku podkreślał potrzebę stosowania praktyk innych banków centralnych. Co więcej, nigdy nie nawoływał do odejścia od wytycznych EBC. Jedyny postulat ministerstwa dotyczył tego, żeby zarząd NBP, tak jak inne banki centralne i jak mówi uchwała RPP, uwzględniał przy tworzeniu rezerwy na ryzyko kursowe tzw. przychody niezrealizowane.

Przychody te powstają, gdy osłabienie polskiej waluty prowadzi do wzrostu wartości – w przeliczeniu na złote – znajdujących się w posiadaniu NBP rezerw walutowych. Załóżmy, że NBP posiada 10 mld USD, przy czym średni koszt nabycia każdego dolara wynosi 2,5 zł. Jeśli złoty się osłabi do 3 zł za 1 USD, to 10 mld USD będzie warte już nie 25 mld, lecz 30 mld zł. Dopóki aktywa dolarowe nie zostaną sprzedane przez NBP, to te dodatkowe 5 mld będzie stanowić tzw. przychód niezrealizowany. Odwrotność powyższej sytuacji to umocnienie złotego i powstanie kosztów niezrealizowanych. Stosowane we wspomnianych przypadkach zasady rachunkowości są jednak asymetryczne.

Niezrealizowany, a więc wirtualny, koszt pomniejsza wynik finansowy, zaś niezrealizowany przychód go nie powiększa. MF nie nawołuje jednak do odejścia od tej reguły, która jest zgodna z wytycznymi EBC. Nie apeluje tym samym, jak nieraz sugerowano, do zwiększenia wyniku finansowego NBP o wirtualne przychody niezrealizowane ani do rozwiązywania jakichkolwiek rezerw. Wskazuje wyłącznie, aby rezerwa na ryzyko kursowe była tworzona na te potencjalne straty, które nie znajdują pokrycia w przychodach niezrealizowanych.

Czy wielkość przychodów niezrealizowanych ma znaczenie dla ewentualnych strat? Ma, i to zasadnicze. W powyższym przykładzie umocnienie złotego z 3,0 do 2,5 USD/PLN nie spowoduje powstania kosztów, lecz „wyzerowanie” przychodów niezrealizowanych. Dopiero dalsza aprecjacja polskiej waluty prowadziłaby do powstania niezrealizowanych kosztów i obciążenia wyniku finansowego NBP. To, czy i w jakim stopniu zmiany kursowe będą skutkować powstaniem kosztów, zależy zatem od wielkości przychodów niezrealizowanych w danej walucie.

[srodtytul]Rezerwa NBP a standardy europejskie[/srodtytul]

W celu zabezpieczenia się przed poniesieniem kosztów z tytułu zmian kursowych bank centralny tworzy odpowiednią rezerwę. Wyliczana jest ona z modelu wartości zagrożonej (VaR). Wynik może na przykład wskazywać na potrzebę zabezpieczenia się przed deprecjacją dolara o 70 gr, która oznaczałaby spadek wartości posiadanych rezerw o 7 mld zł. Gdyby taki scenariusz się zmaterializował, a NBP nie posiadał przychodów niezrealizowanych, osłabienie amerykańskiej waluty oznaczałoby powstanie kosztów niezrealizowanych w wysokości 7 mld zł.

Byłyby one jednak pokryte z wcześniej utworzonej rezerwy. Jeśli jednak NBP posiadałby 5 mld zł niezrealizowanych przychodów z USD, to one w pierwszej kolejności pokryłyby zmiany kursowe z tytułu deprecjacji dolara, a dopiero dalsze osłabienie tej waluty spowodowałoby powstanie kosztów, które w naszym przykładzie wyniosłyby już nie 7 mld, lecz tylko 2 mld zł. Przychody niezrealizowane pełnią zatem taką samą rolę zabezpieczenia jak rezerwa na ryzyko kursowe. Gdyby wynosiły one 50 mld zł, tworzenie dodatkowej rezerwy nie miałoby po prostu sensu, nawet jeśli kurs złotego umocniłby się 7-krotnie więcej niż wskazywałby na to model.

Zupełnym nieporozumieniem jest natomiast podkreślany przez audytora fakt, że „realna” rezerwa na ryzyko kursowe, w odróżnieniu od „papierowych” przychodów niezrealizowanych, miałaby służyć m.in. prowadzeniu interwencji walutowych. Przypomnijmy, że rezerwa ta nie jest tworzona z dewiz, a odkładanie „zapasów złotowych” na zakup walut obcych w celu zapobiegnięcia nadmiernej aprecjacji złotego nie ma żadnego sensu. Bank centralny ma bowiem nieograniczone możliwości emitowania waluty krajowej w celu zakupu dewiz, bez tworzenia jakichkolwiek dodatkowych rezerw.

Tę substytucyjność pomiędzy rezerwą na ryzyko kursowe a przychodami niezrealizowanymi dostrzegają inne banki centralne, w tym EBC. Podkreślają, że rezerwa jest tworzona na pokrycie tych ewentualnych strat, które nie znajdują pokrycia w przychodach niezrealizowanych. Takie podejście z pewnością nie stoi w sprzeczności z uchwałą RPP, zgodnie z którą przy tworzeniu rezerwy należy uwzględniać przychody niezrealizowane. Dlatego stwierdzenie audytora, że wymagana byłaby zmiana ustawy o NBP, jest całkowicie nieuzasadnione.

Należy zaznaczyć, że sposób tworzenia rezerwy na ryzyko kursowe nie jest określony w wytycznych EBC. Zgodnie z ustawą o NBP, zasady te ustala RPP. Odnoszące się do przychodów niezrealizowanych w uchwale Rady słowo „uwzględniać” jest jednak na tyle nieprecyzyjne, że pozostawia wiele miejsca na interpretację. Potwierdzają to słowa prezesa NBP. Gdyby nie uchwała RPP, która nie pozwala, aby utworzenie rezerwy na ryzyko kursowe powodowało powstanie ujemnego wyniku finansowego, to – jak twierdzi prezes NBP – rezerwa ta na koniec 2008 r. wyniosłaby ponad 11 mld zł (dlaczego audytor mówi, że została ona oszacowana na 8 mld zł?).

W jaki zatem sposób „uwzględniane” są przychody niezrealizowane, które na koniec ub.r. wyniosły 23 mld zł (!), a mimo to nie wpłynęły na wysokość szacowanej rezerwy?Zaskakujące jest tym samym stwierdzenie audytora, że przyjęte przez NBP zasady tworzenia rezerwy należą do najbardziej liberalnych w ESBC. Nawet jeśli odnosił się do mało restrykcyjnych parametrów stosowanego przez NBP modelu VaR, to jest to tylko jeden z elementów regulujących ostateczną wysokość rezerwy na ryzyko kursowe. Potwierdza to analiza bilansów banków centralnych UE, która całkowicie podważa opinię audytora.

EBC, na przykład, wyznaczył maksymalny pułap rezerwy na poziomie kapitału własnego. W przypadku NBP oznaczałoby to, że rezerwa nie może być wyższa niż fundusz statutowy wynoszący 1,5 mld zł. W rzeczywistości relacja rezerwy na ryzyko kursowe do kapitału własnego NBP należy do najwyższych w UE. A może kapitał ten jest w przypadku NBP wyjątkowo niski? I tym razem znajdziemy wiele banków centralnych, gdzie jest on niższy i to zarówno w ujęciu nominalnym, jak też w relacji do rezerw dewizowych, sumy bilansowej czy PKB. Dodajmy wreszcie, że niektóre banki centralne w ogóle nie tworzą rezerwy na ryzyko kursowe. Co zatem audytor miał na myśli?

[srodtytul]Potrzeba analiz[/srodtytul]

Zupełnie innej kwestii dotyczą natomiast argumenty wskazujące na specyfikę polskich uwarunkowań i że ze względu na oczekiwaną w średnim okresie nominalną aprecjację złotego i związane z tym niezrealizowane koszty z tytułu różnic kursowych, należy z wyprzedzeniem tworzyć odpowiednio wysokie rezerwy. W przeciwnym wypadku kumulacja strat NBP miałaby bowiem podważać jego wiarygodność i zdolność do realizowania celu polityki pieniężnej.

Tradycyjne argumenty dotyczące wiarygodności nie rozróżniają jednak strat operacyjnych czy quasi-fiskalnych od kosztów księgowych, powstałych z tytułu zmian wyceny aktywów banku centralnego. Straty banków centralnych w Ameryce Południowej, a w ostatnich latach także w Europie Środkowo-Wschodniej przyczyniły się do rozwoju literatury w tym obszarze. Interesujące jest, że w niektórych przypadkach spójny ze stanem równowagi może się okazać ujemy (!) kapitał banku centralnego. Czy taka sytuacja ma również miejsce w przypadku NBP? Odpowiedź na to pytanie wymaga przeprowadzenia analiz z uwzględnieniem bieżącej i przyszłej dynamiki bazy monetarnej, poziomu premii za ryzyko, nominalnej stopy procentowej, a także wielkości rezerw dewizowych.

Analizy wymaga także odpowiedź na pytanie o okres, jaki będzie potrzebny, aby przyszłe zyski NBP skompensowały księgowe straty związane z prawdopodobną aprecjacją złotego w najbliższych latach. Dopiero na podstawie uzyskanych wyników będzie można powiedzieć, czy, kiedy i w jakim stopniu NBP powinien być dokapitalizowany lub zabezpieczać się przed księgowymi stratami. Być może okaże się, że tworzone przez NBP rezerwy powinny być znacznie wyższe, a być może istotnie niższe, niż się obecnie szacuje.Zauważmy jednak, że powyższe dylematy dotyczą modelu, jaki NBP powinien stosować, a nie sposobu ustalania rezerwy na ryzyko kursowe w ramach obowiązujących regulacji, które – jak rozumiem – są przez NBP i audytora, a także wiele innych banków centralnych uznawane za właściwe.

Jeśli tak, to trudno podważyć praktykę banków centralnych, które tworzą rezerwę na tę część ryzyka kursowego, która nie ma pokrycia w przychodach niezrealizowanych. W przypadku NBP wystarczyłoby doprecyzowanie przez RPP obowiązującej uchwały lub zaledwie interpretacja obecnego w niej zapisu „uwzględniać”. Niezależnie od decyzji suwerennego organu konstytucyjnego, jakim jest RPP, traktowanie apelu o przejrzystość w tym zakresie jako zamach na niezależność banku centralnego jest całkowitym nieporozumieniem. Przypomina to argumenty sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy władze monetarne broniły się przed zwiększeniem transparentności. Na szczęście te czasy mamy już (chyba?) za sobą, a przejrzystość jest postrzegana jako element wzmacniający, a nie osłabiający niezależność banku centralnego.

Szkoda, że niektórzy komentatorzy, decydując się na wzięcie udziału w publicznej debacie na ten temat, nie zapoznali się z argumentami wszystkich stron, tak jak to zrobił resort finansów. MF bowiem – wbrew nieprawdziwym zarzutom – przed wydaniem komunikatu konsultowało się zarówno z audytorem, jak i przedstawicielami NBP.

Tekst przedstawia poglądy autora, a niekoniecznie instytucji, którą reprezentuje.

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów