Wczorajszy dzień notowań na rynku kasowym dzielił się na sesję i końcowy fixing. Takie można przynajmniej odnieść wrażenie, gdy patrzy się na wielkość obrotu. Sumarycznie to przeszło 3 mld złotych, ale połowa z tego wygenerowana została właśnie w trakcie ostatniego fixingu. Obrót skoczył na wielu spółkach, ale co ważniejsze, przez ten dziwny fixing indeks stracił w jednej chwili 20 pkt.
Pozostaje się zastanowić, czy ta akcja będzie miała jakieś konsekwencje? Jeśli odnieść to do przebiegu całej sesji, to w grę wchodzą tu dwa czynniki, które niestety skłaniają do sprzecznych wniosków. Jednym jest obserwacja, że w trakcie wczorajszych notowań indeksowi udało się wyjść nad poziom poniedziałkowego szczytu. Miało to znaczenie, gdyż na wykresach intraday pojawiła się formacja dołkowa.
Zwykle takie małe formacje nie są szczególnie zajmujące, ale tu ważne także było miejsce jej pojawienia się. Trwa bowiem balans w pobliżu poziomu wsparcia na 2600 pkt, a więc pojawienie się formacji zapowiadającej wzrost wycen rynku mogłoby zostać odebrane jako potwierdzenie odbicia od wsparcia, a to już miałoby znaczenie nie tylko dla graczy operujących w trakcie jednej sesji.
Niestety, indeks wprawdzie wyszedł na poziom poniedziałkowego szczytu, który jednocześnie pełnił rolę poziomu wybicia formacji podwójnego dna, ale nie skłoniło to pozostałych uczestników rynku do zwiększenia aktywności po stronie popytu. Hamulcem było zachowanie kontraktów, które wyraźnie nie podzielały optymizmu na kasowym. Zapewne z prostego powodu, że poza naszym krajem ceny akcji nie paliły się do wzrostu. Ba, krótko po tym, jak indeks utknął nad oporem, rozpoczęło się osuwanie.
Indeks osuwał się powoli, a tym razem kontrakty już mu towarzyszyły. W końcówce sesji ceny znalazły się w połowie dziennej rozpiętości. Kiepsko jak na wybicie, ale nieźle, jeśli zważymy, że w tym samym czasie DAX we Frankfurcie i FTSE100 w Londynie zaliczały minima sesji pod poziomem poniedziałkowego minimum. Nasz rynek nie był więc taki kiepski.