Poniedziałkowa sesja przyniosła pogłębienie zeszłotygodniowych spadków. Przez większą część dnia indeks WIG20 utrzymywał się na poziomie około 4% niższym od piątkowego zamknięcia. Trend podażowy nadal był wyznaczany przez inwestorów zagranicznych oraz, jak się wydaje, pękające zabezpieczenia kredytowe niektórych inwestorów krajowych. Stąd już krok do prawdziwej paniki, która intuicyjnie wydaje się niezbędna do tego, aby mogło potem nastąpić jakieś znaczące odreagowanie. Podobnie ma się sprawa z zachowaniem amerykanskich giełd, zwłaszcza Nasdaqa, które można opisać jako zbiorową histerię. Nie chcę przez to powiedzieć, że deprecjacja cen amerykańskich akcji jest pozbawiona sensu, niemniej jednak wydaje się to po prostu schizofreniczne, że spadki tak znacząco przyśpieszyły w sytuacji, gdy Greenspan de facto powiedział, że sytuacja w gospodarce wcale nie jest zła. Z odwrotnością tej sytuacji mieliśmy do czynienia na początku zeszłego roku, kiedy Fed rozpoczął serię podwyżek stóp procentowych, a inwestorzy nic sobie z tego nie robili, przynajmniej do czasu. Wydaje się, że przy obecnym stanie rynku właśnie najlepszym narzędziem do próby określenia momentu odwrócenia trendu jest analiza psychologiczna. Pojawia się, oczywiście, pytanie, czy nasza giełda jest w stanie zmienić trend sama z siebie, tak jak to się stało w październiku zeszłego roku, czy też musi dojść do poprawy nastrojów na świecie. Za możliwością ?oderwania się? polskiej giełdy od Nasdaqa przemawiają dwa argumenty. Po pierwsze, w moim odczuciu sytuacja polskiej gopsodarki nie jest aż tak zła, jak się mówi i jak to wygląda przez pryzmat rynku akcji, po drugie, przynajmniej jeśli chodzi o największe krajowe instytucje, to nikomu w tym momencie nie zależy na kolejnych głębokich spadkach. Tylko kto będzie tym pierwszym odważnym do łapania przysłowiowego noża?
Adam Kalkusiński
WOOD&COMPANY