Oficjalnie oczekuje się, że zatrudnienie z sektorze pozarolniczym wzrosło w styczniu o 155k, a w sektorze prywatnym zmiana miała wynieść 175k. Ta różnica to wynik stałej tendencji redukcji zatrudnienia w sektorze publicznym, która trwa już kilkanaście miesięcy i nie zapowiada się, by miała zostać przerwana. Na szczęście sektor prywatny radzi sobie z generowaniem odpowiedniej liczby etatów. Odpowiedniej, choć nadal za małej, by można było mówić o wyraźnej poprawie na rynku pracy. Tu nadal tej wyraźnej poprawy nie ma. Stopa bezrobocia spada, ale w dużej mierze to efekt rezygnacji bezrobotnych z poszukiwań pracy, co automatycznie wyrzuca ich z puli gotowych do pracy i powoduje sztuczne obniżenie stopy bezrobocia. Fakty są mniej przyjemne – tempo wzrostu zatrudnienia jest zbyt niskie, jak na potrzeby rynku. W najlepszym razie można mówić o stabilnej sytuacji zatrudnienia, ale potrzeby są większe. Rośnie liczba osób, które bezrobocie zaczynają uznawać za stan normalny. W takiej sytuacji powrót stopy bezrobocia do poziomu sprzed kryzysu nie tylko będzie trudny w związku z sytuacją gospodarczą, ale także będzie musiało dojść do ponownej aktywizacji tych, którzy już machnęli ręką. Nie dojdzie do tego w tej dekadzie.

Na rynkach zapanowała już wczoraj i trwa także dziś atmosfera wyczekiwania. Wczorajsze zmiany amerykańskich indeksów były minimalne, a w dodatku co indeks, to inny kierunek tej zmiany. Z tego powodu notowaniami w USA nie ma się co przejmować. Większe znaczenie może mieć fakt dzisiejszego nieznacznego osłabienia notowań euro do dolara. To właśnie ta zmiana może przeważyć i sprawić, że sesja rozpocznie się nieznacznie poniżej poziomu wczorajszego zamknięcia. Taka sytuacja może oddalić nam możliwość spróbowania się z poziomem oporu. Pokonanie przez indeks 2450 pkt., a przez kontrakty 2470 pkt. byłoby wydarzeniem, ale jeśli miałoby się to stać w trakcie jednej sesji, to wymagałoby to znacznej zmiany wycen. Dzisiejszy poranek nie wskazuje na to, by taka możliwość była realna. Nastroje są za mało sprzyjające.