Wczorajsze notowania w USA zostały ustawione przez jedną wiadomość. Była nią publikacja wskaźnika ISM dla amerykańskiego przemysłu. Oczekiwano nieznacznego pogorszenia wskaźnika względem jego wartości z marca. Tymczasem wskaźnik okazał się nie tylko lepszy od prognoz, ale jest wyraźnie lepszy od tego z marca. Zaskoczenie było tym większe, że w poniedziałek pojawiła się rozczarowująca informacja o aktywności przemysłu w rejonie Chicago. Skoro dane były zaskakujące, to miały potencjał, by wywołać zmianę wycen. Ta była całkiem spora, gdyż z mizernej sesji zrobiła się sesję wzrostu wycen amerykańskich akcji. Problem w tym, że zapał do zakupów zniknął równie szybko jak się pojawił. Zwyżka trwała dwie godziny, a później do samego zamknięcia miało miejsce osuwanie się rynku.
Ostatecznie indeksy amerykańskie zakończyły dzień ponad poziomem poprzedniego zamknięcia, a także ponad poziomem sprzed publikacji danych, lecz również w oddaleniu od szczytu dnia. Indeks przemysłowy zanotował wzrost o 0,5 proc. Indeks S&P500 zyskał na wartości 0,57 proc., a Nasdaq 0,13 proc. Takie zachowanie rynku budzi mieszane uczucia. Dane były dobre i podważają zasadność czarnych scenariuszy dla gospodarki amerykańskiej. Podważają także konieczność wdrażania nowego programu luzowania ilościowego. Z punktu widzenia rynku akcji późniejsze długotrwałe cofanie się cen każe się zastanawiać, czy popyt faktycznie ma tyle siły, by utrzymać wyceny akcji wysoko? Wczoraj indeks DJIA zanotował najwyższe zamknięcie od końca 2007 roku. To dobra wiadomość, ale nie sztuka jakiś poziom osiągnąć, tylko także go utrzymać.
Dzisiejszy dzień w USA może być testem faktycznej siły kupujących. My będziemy wraz z rynkami europejskimi temu sekundować. W związku z trwającym w Polsce długim weekendem nie należy przypuszczać, by nasz rynek był skłonny do wykonywania własnych niezależnych akcji. Nie będzie komu ich generować. Niska zmienność cen i niska aktywność to dwie cechy, które powinny dziś dominować.