Od dłuższego czasu obserwujemy zmiany cen względem strefy wsparcia, której dolnym ograniczeniem jest minimum z grudnia 2011 roku. W przypadku indeksu WIG20 strefa ta zawiera się między wspominanym dołkiem, a poziomem 2200 pkt. Czy to dobra okazja do zakupów? Czy z tego poziomu rozpocznie się wielka hossa? Wątpię, ale wydaje mi się, że nadal jest spora szansa na to, by rynek wykonał znaczącą zwyżkę.
Muszę jednak przyznać, że powoli zaczynam mieć wątpliwości, czy dzięki tej ewentualnej zwyżce uda się pokonać poziom szczytu z końca sierpnia. Dotychczas zakładałem, że taka możliwość jest całkiem realna, gdyż zakładałem większą aktywność popytu w okolicy wsparcia. Założenie to na razie nie jest potwierdzone. Gdy indeks przebywa w strefie wsparcia, poziom aktywności na rynku drastycznie spada. Ostatni tydzień był tego dobitnym przykładem. Piątkowe notowania pod tym względem zakrawały niemal na żart. To oczywiście utrudnia analizę.
Na szczęście nasz rynek nie podąża swoją ścieżką, ale trzyma się zmian nastrojów, jakie zachodzą na światowych rynkach akcji. Z tego względu analizę możliwych ruchów cen można poszerzyć o to, co dzieje się za granicą. Ostatnie doniesienia o zmianie nastrojów w USA pozwalają na wniosek, że w obecnej sytuacji wielka przecena nam nie powinna grozić. Pytanie, czy skutkować to będzie na naszym rynku odbiciem od wsparcia, czy jego naruszeniem, pozostaje otwarte i będzie zapewne zdeterminowane przez czynniki lokalne.
Wracając do tego, co pokazują nastroje w USA, wypada podać kilka szczegółów. Jak zwykle w tej tematyce wiele do powiedzenia ma Mark Hulbert i to do jego wskaźnika nastrojów teraz się odwołam. W ostatnim tygodniu Hulbert zasygnalizował niską wartość wskaźnika zbudowanego na bazie średniego zaangażowania na rynku Nasdaq rekomendowanego przez śledzonych przez Hulberta analityków. Okazuje się, że kilka ostatnich dni, w trakcje których ceny zanotowały spadek, sprawiło, że średnie rekomendowane zaangażowanie spadło niemal do zera. Innymi słowy już kilka dni przeceny skłoniło analityków do zalecenia zupełnego wyjścia z rynku akcji. Spoglądając na wykres indeksu Nasdaq (Wykres_1) można odnieść wrażenie, że autorzy newsletterów inwestycyjnych spisali się niezwykle dobrze, gdyż złapali szczyt indeksu. Historia jednak uczy, że tak silny pesymizm już na początku oczekiwanego trendu spadkowego każe wątpić w słuszność tych oczekiwań.
Jak podaje Hulbert na początku maja średni poziom zaangażowania na rynku Nasdaq wynosił ok. 30 proc. Po pięciu dniach spadku cen obniżył się on prawie do zera. Dla porównania Hulbert przytacza wartości wskaźnika nastrojów dla szczytów z kwietnia 2010 i 2011 roku. I tak w chwili kreślenia przez indeks szczytów wskaźniki osiągały wartość 72,9 proc. i 73,3 proc. Już sam ten fakt każe się zastanawiać nad istotnością ostatniego lokalnego ekstremum. Dodatkowo przytacza on wartości wskaźników nastrojów po pięciu dniach od szczytów. I tak w 2010 pięć dni po szczycie rekomendowano, by 80 proc. kapitału utrzymywać w akcjach (wzrost zaangażowania mimo spadku cen), a w 2011 roku miało to być 60 proc. (spadek względem wartości szczytowej, ale nadal z wysokim poziomem rekomendowanego zaangażowania). Z takich poziomów faktycznie istniała możliwość znaczącego spadku cen. Miał kto sprzedawać. Czy tak jest teraz? Skoro już w tej chwili rekomenduje się utrzymywanie kapitału w gotówce, to kto ma teraz akcje?